W 1998 roku Bartłomiej Wróblewski zdecydował się na podjęcie wielkiego wyzwania. Właśnie wówczas rozpoczął podbój Korony Ziemi. Niestety, szybko dopadła go tzw. choroba górska. Co wtedy czuł?
Czułem, jakby wszystko wokół się rozpływało. Gdybym wtedy nie przezwyciężył słabości, już bym innych szczytów nie zdobył - powiedział "Super Expressowi".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Poseł PiS nie ukrywa, że wielokrotnie przeżywał momenty grozy. Zaznaczył jednocześnie, że jemu w górach "śmierć nigdy w oczy nie spojrzała".
Pewnie dlatego, że nie traktowałem wspinaczki na zasadzie "wszystko albo nic". Krzysztof Wielicki kiedyś mi powiedział: "Pamiętaj, góry poczekają". Uważam, że szarżowanie nie ma sensu - dodał.
Bartłomiej Wróblewski stracił przyjaciela
Podczas wyprawy na Mount Everest przyjaciel Bartłomieja Wróblewskiego podjął spore ryzyko. To okazało się błędem. Taką decyzję przypłacił bowiem życiem.
Od tej tragedii minęło już wiele lat. Mimo to poseł Prawa i Sprawiedliwości nadal do niej wraca. Mocno przeżywa stratę przyjaciela. - Z Ralfem Arnoldem się zaprzyjaźniliśmy, spędzaliśmy razem sporo czasu, rozmawialiśmy nie tylko o górach. Stacjonowaliśmy w tym samym obozie, mieliśmy namioty obok siebie... Byliśmy już blisko szczytu, jakieś tysiąc metrów, pogoda się załamała - podkreślił, cytowany przez "SE".
Mieliśmy wybór: ryzykować albo zejść na dół z dużym prawdopodobieństwem, że w tym sezonie nie będzie już kolejnej szansy zdobycia szczytu. Ja podjąłem decyzję, że trzeba zejść, bo nic za wszelką cenę, Ralf niestety zdecydował się wchodzić - podsumował.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.