Anna Lulkiewicz ucierpiała 9 lipca w wypadku helikoptera transportującego turystów do bazy w górach Tien-Szan w Kirgistanie. Rannych zostało kilku turystów, ale to stan Polki okazał się problemem nie do przeskoczenia dla miejscowych lekarzy.
Kobietę trzeba przewieźć na operację do Polski, ale brakuje pieniędzy. Była ubezpieczona, a internauci zebrali 200 tys. zł, ale wciąż brakuje 50 tys. zł!
Patryk Osowski, Wirtualna Polska: Nie zwracaliście się o pomoc ze strony państwa?
Romuald Lulkiewicz, ojciec pani Anny: 17 lipca wysłałem list do Ministerstwa Zdrowia, a potem jeszcze jeden 2 sierpnia. Tego samego dnia pisałem do Narodowego Funduszu Zdrowia, a 9 sierpnia do kancelarii premiera Morawieckiego i prezydenta Andrzeja Dudy.
Zgłosiłem się nawet do fundacji Jerzego Owsiaka. Wszędzie albo cisza, albo szczątkowe odpowiedzi, że niewiele mogą pomóc.
Nikt nie pomógł?
Praktycznie wszystko załatwiamy sami, przy pomocy rodziny, znajomych i wspaniałych internautów, którzy wpłacają pieniądze na przywiezienie Ani do Polski. Powiem panu więcej. Na początku sierpnia przez długi czas dobijaliśmy się do NFZ z pytaniami i prośbami. W końcu usłyszeliśmy po prostu: "Co wy chcecie?"
Zapewniali, że nic nie mogą i gdyby wypadek był na terenie Unii Europejskiej, to mają szereg możliwości i procedur. Azja jest poza ich zasięgiem.
Podobno po informacji o wypadku chciał pan lecieć do córki, ale się nie zgodziła. Gdy okazało się, że sprawa jest bardzo poważna, poleciał pan bez uprzedzenia.
Ania jest sparaliżowana od klatki piersiowej w dół. Chciano operować ją w Kirgistanie, ale organizm bardzo źle zareagował. Trzeba przewieźć ją do Polski, ale to wymaga wielkich pieniędzy. Ania miała wykupioną polisę ubezpieczeniową podróży zagranicznej w TUE S.A. Ale ubezpieczenie szybko się kończy, bo pobyt w szpitalu kosztuje niemal 1 tys. dolarów dziennie!
W internecie działa zbiórka. Gdy pojawiła się w sieci po raz pierwszy, bardzo szybko uzbierano wymaganą kwotę. Teraz cel zbiórki wzrósł. Dlaczego?
Niezbędny jest specjalny samolot wyposażony w odpowiedni sprzęt. Najpierw myśleliśmy, że wchodzą w grę maszyny, które będą miały jedno lub dwa międzylądowania.
Teraz lekarze twierdzą, że to niebezpieczne. Znaleźliśmy więc firmę z Niemiec, która ma samolot mogący pokonać 6 tys. km. W linii prostej do Polski jest 5,5 tys. km, więc przy odpowiedniej pogodzie i sprzyjającym wietrze powinno się udać.
Transport będzie jednak nieco droższy i potrzebujemy 50 tys. zł więcej. Poza tym mamy pecha, bo kurs euro jest akurat bardzo wysoki.
Jak córka teraz się czuje. Tydzień temu rozmawiałem z jej przyjaciółkami. Wtedy mówiły, że sytuacja jest poważna, ale Ania nie traci pogody ducha.
Nie traci nadziei, ale robi się coraz gorzej. Pojawiają się zrosty i odleżyny. Zamiast iść do przodu i ratować kręgosłup pojawiają się kolejne problemy.
Lekarze w Kirgistanie nie są w stanie pomóc z wielu prostych powodów. Na przykład w szpitalu często wyłączają prąd, a nie ma nawet agregatora. Jak operować pacjenta przez kilka godzin, jeśli co chwila wyłączają prąd?
Jeśli uda się zebrać pieniądze, kiedy Ania może wreszcie przylecieć do Polski?
Podobno realny termin to nawet przyszły tydzień. Oby, bo piszemy gdzie się da, rozmawiamy, prosimy, na telefony zagranicę wydajemy po kilka tysięcy złotych, a wszystko stoi w miejscu.
Jakiej pomocy oczekiwaliście ze strony państwa?
Nie mówimy już o pieniądzach, ale przynajmniej o podpowiedzi, czy informacji. Załatwiamy tysiące dokumentów, a wszędzie słyszymy tylko, że nic się nie da załatwić.
Byłem tam na miejscu 3 tygodnie. Ciągle słyszę, że Niemcy, czy Włosi ściągają swojego obywatela do kraju w kilka dni. Stan Ani jest coraz gorszy, a od 40 dni nikt nie chce nam pomóc.
Słyszymy już, że mamy do niektórych pretensje, a to nie prawda. My tylko apelujemy o jakąkolwiek pomoc!
Anna Lulkiewicz leciała regularnym lotem organizowanym przez kirgiską agencję turystyczną do ich bazy namiotowej.
Podczas lądowania pilot miał popełnić błąd. Maszyna zahaczyła o skałę i spadła do niecki polodowcowej. Rannych zostało kilku turystów. Stan pani Anny okazał się najbardziej poważny.
- Przy próbie przeprowadzenia operacji i podczas narkozy bardzo źle zareagowała. W pewnym momencie nawet zatrzymała się na stole i niezbędna była reanimacja. Lekarze na miejscu nie są już w stanie jej pomóc, dlatego niezbędne jest zorganizowanie transportu do Polski. Trwa to już ponad miesiąc - mówi Wirtualnej Polsce jej przyjaciółka Edyta Żuk.
_- Jesteśmy bardzo wdzięczni za pomoc internautom z grup "Tatromaniak" i "Podróżniczki" - dodaje kolejna przyjaciółka Katarzyna Kamińska. Zaznacza, że gdy pani Anna trafi do Polski, ma zostać skierowana do specjalistycznego szpitala w Bydgoszczy. Tam lekarze będą walczyć o jej powrót do zdrowia. _
- Odleżyny powodują, że człowieka trzeba często przekręcać. Ponieważ Ania ma złamany kręgosłup, za każdym razem jest to bardzo ryzykowne. Im szybciej tu przyjedzie tym lepiej - zaznacza Kamińska.
Link do zbiórki TUTAJ.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.