W tym roku w ramach "narodowego lotu gołębi" ptaki mają zostać przetransportowane do Brukseli i stamtąd samodzielnie wrócić do Polski. Trasa mierzy ponad 1000 km. Wielu hodowców jednak sprzeciwia się inicjatywie Polskiego Związek Hodowców Gołębi Pocztowych. - Po co wysyła się ptaki na śmierć? - pytają.
Narodowy lot gołębi. Hodowcy przerażeni
Przestraszeni gołębnicy zgłosili się ze swoimi obawami do fundacji Viva - podaje "Gazeta Wyborcza. Hodowcy boją się, że wiele ptaków może nie podołać takiej odległości i wymagającym warunkom pogodowym.
Przez ostatnie lata w miesiącach wakacyjnych pogoda jest bardzo dynamiczna, z potwornymi upałami, gradobiciem, trąbami powietrznymi. Wydaje się, że idea długodystansowych lotów już się wyczerpała - mówią w rozmowie z dziennikarzami "GW".
Czytaj także: Jemen. Lwy w zoo umierają z głodu. Wstrząsające zdjęcia
Fatalny lot z Schöningen. Zginęły tysiące gołębi
Hodowcy przywołują tragedię, do której doszło podczas lotu gołębi 12 lat temu. Wówczas śmierć poniosło 30 tys. ptaków. Gołębie wystartowały z Schöningen pod Magdeburgiem w Niemczech i miały do pokonania 600 km.
Pech chciał, że właśnie wtedy nad Polską szalały gwałtowne burze. 30 tys. z 70 tys. ptaków nie wróciło do swoich hodowców na Górnym Śląsku. Widok po katastrofie był druzgocący. Na dolnośląskim odcinku autostrady A4 leżały setki ciał gołębi, które nie dały rady dotrzeć do domu.
"Nikt nikogo nie zmusza"
Piotr Kobędza, prezes katowickiego okręgu PZHGP i członek zarządu głównego związku jest zdziwiony reakcją hodowców. - Przecież udział hodowców w organizowanym przez nas locie jest dobrowolny. Nikt nikogo nie zmusza - mówi "Gazecie Wyborczej".
- Loty gołębi to sport - dodaje Kobędza. Innego zdania jest jednak Paweł Artyfikiewicz z Vivy. Tłumaczy, że w sporcie udział jest dobrowolny. - Nikt nie pyta gołębia o zdanie. Nie rozumiem, dlaczego ptaki nie mogą po prostu latać na krótszych, krajowych dystansach, tylko wysyła się je do walki o przeżycie - zastanawia się.
Czytaj także: To nie fotomontaż. Porażająca fotografia z Afryki
Artyfikiewicz zapowiada, że fundacja Viva zwróci się w tej sprawie do Głównego Inspektoratu Weterynarii.