Nie wiadomo na razie, skąd pochodzi to konkretne nagranie. Należy założyć, że z jednego z dwóch wskazywanych jako główne kierunków ukraińskiej kontrofensywy, czyli z Zaporoża lub obwodu ługańskiego.
Nagranie pokazuje walki w okopach. Ukraińscy specjalsi wchodzą do okopów i "likwidują" rosyjskich żołnierzy. Nagranie bez trudu można odnaleźć w mediach społecznościowych. Nie zamieszczamy go ze względu na pokazaną w nim śmierć ludzi.
Widać jednak, że rosyjscy żołnierze byli nieprzygotowani i nie potrafili walczyć w bliskim dystansie. Z kolei dla ukraińskich - i nie tylko - specjalsów walka CQB (close-quarter battle) to element szkolenia. Mówi o tym m.in. komentator spraw wojskowych, weteran wojen w Iraku i Afganistanie, płk Piotr Lewandowski.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Lewandowski spekuluje, że do uderzenia żołnierzy SOF (special operation forces) mogło dojść np. w momencie rotacji rosyjskich wojsk w tym miejscu. Oficer mówi, że Rosjanie wyglądali, jakby nie do końca znali sami układ okopów, które przyszło im bronić. Zarazem wskazuje też, że umocnienia są głębokie, rozgałęzione i dobrze przygotowane do obrony. Krytykuje zarazem takie użycie doświadczonych, cennych żołnierzy.
Ukraina używa wojsk specjalnych jako piechoty szturmowej, co jest marnowaniem potencjału. Nie widać upadku morale wojsk rosyjskich, bo nie poddawali się, pomimo wezwań do opuszczenia pozycji. Widać za to, że nie przygotowano Rosjan do walki w bliskim kontakcie, co jest niejako normalne przy masowym szkoleniu. Być może to strach przed rosyjską propagandą, która straszy torturowaniem i mordowaniem przez Ukraińców rosyjskich jeńców. A może także przez własnych, bardziej "zmotywowanych" żołnierzy - mówi o2.pl płk Lewandowski.
Podobnie patrzy na sprawę były żołnierz jednostki GROM, płk Andrzej Kruczyński. Mówi on, że selekcja i szkolenie operatorów wojsk specjalnych trwa miesiące, a nawet lata, dlatego szafowanie nimi w taki sposób jest co najmniej nierozsądne ze strony Ukrainy.
Oczywiście, że nie powinno się wykorzystywać wojsk specjalnych do takich działań. To szkolny błąd. Użycie sił specjalnych, właściwe, zgodne z celem ich przeznaczenia, to duża sztuka. O wysyłaniu ich na pierwszą linię frontu mogą powiedzieć coś Rosjanie. To zbyt, z całym szacunkiem dla innych żołnierzy, zbyt cenni ludzie, by wysyłać ich do takich zadań. Nie wyobrażam sobie, by ktoś wydawał im takie rozkazy - mówi płk Kruczyński.
Weszli na tyły przeciwnika, zaszli go od tyłu
Inne zdanie ma jednak były operator Jednostki Wojskowej Komandosów. Nie chce on ujawniać swoich danych, więc prosi, by nazywać go "Grzegorz". Wyraża on opinię, że w tym przypadku użycie wojsk specjalnych wydaje się być uzasadnione.
Oni weszli na tyły przeciwnika, zaszli go od tyłu. Samo zajście wroga od tyłu wymaga większego kunsztu żołnierskiego, niż mają - z całym szacunkiem - "zwykli" żołnierze. Wejście do okopu i zdobycie go wymaga później bezpiecznego wycofania się lub utrzymania ich, a potem – jeśli kwestią jest zajęcie – poczekania na siły główne. Jeśli były to silne umocnienia, a tak wyglądały to być może było to faktycznie uzasadnione - mówi o2.pl Grzegorz.
Nie wiadomo, jak mówi, jakie znaczenie miały akurat te okopy ze względu taktycznego. Po ich wyglądzie stwierdza, że widać, iż Rosjanie mieli czas je przygotować, ponieważ są głębokie oraz starannie wykończone. Dodając zarazem, że do akcji tego rodzaju jak najbardziej wysyła się jednostki specjalne.
Artykułuje jednak poważną wątpliwość, wynikająca z tego, że nie wiadomo co było celem. Jeżeli to był okop jeden z wielu i był częścią szerszej ofensywy, to wtedy być może faktycznie nie było potrzeby. Może to było stanowisko dowodzenia? Może nie było innej możliwości, aby zdobyć to "od frontu". A skoro udało im się przeniknąć, to był element zaskoczenia, a to dało już przewagę.
O tym, że może to być zły prognostyk mówi o2.pl również Tomasz Leśnik. Niezależny publicysta, zajmujący się tematyką bezpieczeństwa twierdzi, że jeśli nie była to jakaś zaplanowana akcja na SD (stanowisko dowodzenia), takie użycie wojsk specjalnych budzi wątpliwości. Prowadzi to, jak dodaje, do zupełnie niepotrzebnych strat w kontekście tego, do czego wojska specjalne są przeznaczone.
Podobnie jak pod Bachmutem mamy do czynienia z wyjątkowo wątpliwymi, pod względem tego do czego należy używać tak szczególny instrument jak siły specjalne, działaniami. Oby to nie był przykład, gdzie polityka bierze prymat nad racjonalnym używaniem dostępnych zasobów, gdy dla osiągnięcia celu za wszelką cenę, marnuje się nieliczny i specjalistyczny potencjał - mówi o2.pl
Podnosi także dwie inne kwestie. Wskazuje np., że obecne działania na Zaporożu budzą coraz więcej pytań i wątpliwości. I na koniec dodaje, że pojawiające się głosy, że nie widać w tej kontrofensywie "ręki" generała Załużnego wydają się więcej niż zasadne w kontekście tych informacji, którymi dysponujemy.
Łukasz Maziewski, dziennikarz o2.pl
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.