Sytuacja na granicy polsko-białoruskiej jest wyjątkowo skomplikowana. Uchodźcy od wielu dni bezskutecznie próbują dostać się na teren Polski. Imigranci są prowokowani przez białoruskie służby. Przy niedawno powstałym płocie odgradzającym Polskę od Białorusi stacjonuje wielu polskich pograniczników, żołnierzy i policjantów.
Coraz niższe temperatury oraz brak dostępu do żywności negatywnie wpływają na zdrowie uchodźców. Wśród nich są również małe dzieci i kobiety w ciąży. Do najbardziej wycieńczonych osób docierają niekiedy polscy medycy, którzy starają się zapewnić im jak najlepszą opiekę medyczną. Wśród nich jest grupa "Medycy na granicy", która informuje o swoich interwencja na kanałach w mediach społecznościowych.
Ratownicy z "Medyków na granicy" byli świadkami niepokojącego incydentu. Po zostawieniu karetki na skraju lasu udali się w jego głąb, aby pomóc ośmioosobowej grupie uchodźców, w której była kobieta z urazem ręki. Interwencja przebiegła pomyślnie, jednak gdy wrócili do ambulansu to zastali tam niepożądaną niespodziankę.
W trzech z czterech opon karetki spuszczone było powietrze. Niedaleko niej stał pojazd - oliwkowy volkswagen, którego numery rejestracyjne zaczynały się od liter "UA", czyli dokładnie tych, które używa polskie wojsko. Medycy relacjonowali, że na zewnątrz stał uzbrojony żołnierz, a w środku samochodu siedziały umundurowane osoby. Wojskowy nie odpowiedział na przywitanie ratowników, tylko wrócił do auta i odjechał wraz z kolegami.
O sprawie została powiadomiona policja. Opony udało się napompować, gdyż nie były przebite.
Warto dodać, że choć sytuacja zdaje się być ewidentna, to jednak mogą to być jedynie pozory. Czy faktycznie wojsko stoi za opisaną przez "Medyków" sprawą? Tego nie wiadomo i raczej nie ma zbyt wielu szans, aby sprawa została wyjaśniona.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.