Jak podaje "Daily Mail", Tim Blakey spadł do lodowej szczeliny. 41-latek był w tarapatach, ale wylądował na grubo ośnieżonym fragmencie, który zamortyzował upadek. Szczęście w nieszczęściu, snowboardzista nie znalazł się na większej głębokości niż około 4,5 metra.
Nie mógł zadzwonić po pomoc. Co wymyślił?
Mimo że z perspektywy czasu Tim Blakey może uważać się za szczęściarza, tuż po upadku zaczął obawiać się, że są to jego ostatnie chwile. Nie był w stanie zadzwonić po ratowników górskich, by poprosić ich o pomoc. Sytuacji nie poprawiał fakt, że zostało mu zaledwie 3 procent baterii w telefonie.
Przeczytaj także: Byli na Hawajach, gdy wybuchła wojna. Z pomocą przyszli obcy ludzie
Nagle Tim przypomniał sobie, że może wezwać pomoc w inny sposób, niż dzwoniąc na numer alarmowy. Ponieważ jego telefon to iPhone, wystarczyło pięciokrotnie nacisnąć przycisk odpowiadający za włączanie i wyłączanie telefonu. Dzięki temu manewrowi snowboardzista wysłał do służb prośbę o ratunek z aktualną lokalizacją.
Miałem w plecaku powerbank, jednak musiałem poruszać się bardzo, bardzo ostrożnie, aby go wyjąć i podłączyć. Połączyłem się z siecią 3G, ale potrzebowałem utrzymać ją wystarczająco długo, aby mnie zlokalizowano. Minęło 20 minut, zanim zdołałem skontaktować się ze służbami ratunkowymi, powiedziano mi, żebym się nie ruszał – relacjonował Tim Blakey, cytowany przez "Daily Mail".
Przeczytaj także: O piekarni z Kijowa usłyszał cały świat. Oto powód
Ekipą ratunkową, która uratowała 41-latka, dowodził Michael Schwarzl. Gdy tylko udało mu się ocenić powagę sytuacji, w jakiej znalazł się Tim Blakey, wezwał helikopter i razem z pozostałymi ratownikami udał się w miejsce, gdzie utknął snowboardzista.
Przeczytaj także: Sprzątała plażę. Niewiarygodne, co wpadło w jej ręce!
Akcja ratunkowa skończyła się sukcesem, a Tim Blakey już 45 minut później otrzymywał pomoc medyczną w jednym ze szwajcarskich szpitali. Na szczęście szybko doszedł do pełni zdrowia i do domu wrócił tylko z urazem więzadła.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.