Pomysł na eutanazję psów i kotów w ich domach, lekarka weterynarii, pani Agnieszka zaczerpnęła od koni. Do dużych i ciężkich zwierząt, gdy chorują, łatwiej przecież przyjechać na miejsce, niż transportować je do gabinetu weterynarza. Pomyślała wtedy, że tego typu usług brakuje dla mniejszych zwierzaków.
Czasem starsza osoba nie jest w stanie podnieść nawet średniej wielkości psa, chore zwierzę zalega, nie może wstać albo panicznie boi się wizyt u weterynarza. Wtedy dużo łatwiej zrobić to w domu - tłumaczy lek. wet. Agnieszka Zawidowska.
Eutanazje zwierząt w domach wykonuje od trzech lat. W tym czasie zrobiła ich ponad 80 na terenie Krakowa i Małopolski. Jak wspomina swój pierwszy zastrzyk? Było dość stresująco, bo na ręce patrzyło jej aż sześć osób.
Duża rodzina, więc i dużo emocji - mówi weterynarka i dodaje, że sposób przeżywania straty ukochanego zwierzęcia przez jego opiekunów bywa w tej pracy mocno obciążający.
Weterynarka na domowych wizytach dokonuje eutanazji. "W takich chwilach czuję się jak morderca na telefon. Odmawiam"
Ale bywa z tym różnie, bo pani Agnieszka dzieli swoich klientów na właścicieli i opiekunów zwierząt. W przypadku tych pierwszych zdarza się jej odmówić podania śmiertelnego zastrzyku.
Przyjeżdżam do ludzi, którzy chcą uśmiercić psa, a ten w drzwiach wita mnie merdając ogonem – opowiada. - W takich chwilach czuję się jak morderca na telefon. Odmawiam.
Choć przyznaje, że nie zawsze czuje się z tym dobrze i przytacza historię spod Krakowa, gdzie właściciel chciał się pozbyć psa, dlatego prosił o uśpienie go z powodu powierzchownej rany.
Powiedziałam, że jeśli go nie chce, może zgłosić się do schroniska. Odjeżdżając stamtąd czułam, że tego pieska może teraz spotkać coś o wiele gorszego niż mój zastrzyk - wspomina.
Zdaniem weterynarki problemem wciąż jest polska mentalność. Przekonanie, że zwierzę to własność, część domowego wyposażenia, czasem niepotrzebny przedmiot. Ich właściciele - lekarka weterynarii podkreśla, że nie są to opiekunowie - czują się panami ich życia.
Pewna rodzina poprosiła mnie o eutanazję zdrowego psa, bo ten warczał na dzieci - mówi.
Chcą uśpić psa, bo jadą na wakacje
Zdarzało się jej słyszeć, że psa trzeba uśpić, bo właściciel nie ma już dla niego czasu. Kilkakrotnie śmierć zdrowego zwierzęcia miała wybawić rodzinę od szukania mu opieki na czas wakacji. Niektórzy właściciele próbowali nawet przekonywać, że pies będzie się źle czuł w schronisku.
Lepiej jednak przecież oddać psa, niż go zabić - podkreśla lekarka weterynarii i apeluje do właścicieli psów o to, że nawet jeśli są w trudnej sytuacji i nie stać ich na leczenie bądź opiekę nad zwierzęciem, zawsze mogą poprosić o pomoc KTOZ (red. Krakowskie Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami) lub zgłosić się do najbliższej fundacji.
Weterynarka podkreśla, że oprócz śmierci na życzenie, często zdarzają się też sytuacje odwrotne.
Czasem opiekun nie potrafi podjąć decyzji o zakończeniu życia swojego psa lub kota. W weterynarii mówimy wtedy o uporczywej terapii. To sytuacje gdy bardzo chore zwierzę jest długo leczone, często bezskutecznie - tłumaczy Agnieszka Zawidowska.
Telefon do weterynarza. "Nie mogła sobie wybaczyć, że to ona odpowiada za tę śmierć"
I przyznaje, że sytuacje tego typu często zastaje w domach swoich klientów. Jedna z osób podejmuje w końcu trudną decyzję o eutanazji ukochanego psa lub kota, ale zamiast wsparcia bliskich jest odwodzona od pomysłu albo wręcz oskarżana o brak serca skoro chce uśmiercić zwierzę.
Takim decyzjom często towarzyszy poczucie winy. Miałam klientkę, która była zmuszona zakończyć życie swojego psa. Nie mogła sobie wybaczyć, że to ona odpowiada za tę śmierć, własnoręcznie podpisuje papier. Rozkleiła się na dobre, a na koniec wyznała, że od czasów dzieciństwa o wszystko obwiniała ją matka - wspomina lekarka.
Kiedy zatem można mieć pewność, że decyzja o skróceniu życia chorego czworonoga jest właściwa? Zdaniem pani Agnieszki mimo trudnych emocji warto polegać na swojej intuicji.
Często opiekun czuje, że to jest już koniec. Nieważne, co wyszłoby we krwi czy w innych badaniach. To często relacja, w którą weterynarz nie powinien ingerować ani przeciągać życia zwierzęcia, tylko uwierzyć w emocje opiekuna - mówi.
A jak z emocjami radzą sobie sami weterynarze? Zdaniem weterynarki nie ma tu jakiegoś złotego środka. Czasem po prostu trzeba dać sobie czas i przeczekać.
Jesteśmy odpowiedzialni za nasze zwierzęta, dlatego gdy cierpią, należy im się godny i bezbolesny koniec - przekonuje lekarka.
Przyznaje też, że choć na co dzień obcuje ze śmiercią, nawet w tych chwilach zdarzają się wspaniałe momenty.
Są takie domy, gdzie mimo trudnego momentu podczas wizyty czuję radość. Wiem, że zwierzę było przez tych ludzi kochane, że miało wspaniałą opiekę - mówi.
Beata Bialik, dziennikarka o2.pl
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.