Pożar domu jednorodzinnego w miejscowości Unewel miał miejsce 30 grudnia ubiegłego roku. Piotr Sz. wyszedł do pracy, w domu została Anna i trójka synów pary - Wojtuś (9 l.), Kubuś (4 l.) i Adaś (3 l.). Po południu sąsiedzi zauważyli, że z domu wydobywa się dym. Wezwali straż pożarną i ruszyli, by sprawdzić, czy pani Anna z chłopcami opuściła dom. Niestety przez zasłony antywłamaniowe i przez to, że dom był zamknięty, do środka udało się wejść dopiero straży.
Czytaj także: Kim Dzong Un publicznie znieważony. Prawda w oczy kole?
Jak powiedziała Magdalena Czołnowska-Musioł, rzeczniczka piotrkowskiej prokuratury, lekarz nie wykluczył udziału osób trzecich w tym tragiczny zdarzeniu. Nieoficjalne doniesienia mediów mówią o tym, że na ciałach chłopców znaleziono rany kłute, a ogień był podłożony. Wyjaśni to dopiero sekcja zwłok, której wyniki powinny pojawić się 4 stycznia.
Czytaj także: Szokujący incydent na mszy. Nikt się tego nie spodziewał
Z tragedią trudno pogodzić się dziadkowi chłopców. Ojczym zmarłej w pożarze Anny w rozmowie z "Faktem" wspomina, że gdy związał się z jej matką, został ciepło przyjęty do rodziny, a samą Annę i jej dzieci traktował jak swoich najbliższych. Jego zdaniem Anna i Piotr byli kochającą się parą.
Anna kochała synów nad życie. Pilnowała ich, z oka nie spuszczała - cytuje jednego z sąsiadów "Fakt".