Gigantyczne straty w ludziach i sprzęcie, przerwana linia defensywna i napierające wojska Sił Zbrojnych Ukrainy. Wydaje się, że Rosjanie mają w ostatnim czasie ogromne problemy na froncie. I to nie tylko na południu, gdzie ZSU uderzyło z wielką mocą, by przerwać pierwszą linię obronną najeźdźców.
W sieci pojawiły się przechwycone rozmowy rosyjskich żołnierzy, którzy znaleźli się na odcinku łymańskim frontu. To tutaj generałowie Władimira Putina zaplanowali kontratak i uderzenie na kierunku kupiańsko-łymańskim, by odciążyć walczące pod Bachmutem i w Zaporożu jednostki. Nie udało się, choć zebrano wielkie siły i środki.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
W tym miejscu rzucono do boju tysiące żołnierzy, ale Ukraińcy dobrze się bronili na wielokilometrowej linii frontu na pograniczu obwodów donieckiego, ługańskiego i charkowskiego. Co więcej, zaczęli stopniowo spychać wrogów i zniweczyli ich plan odwrócenia sytuacji na polu walki. Rosjanie oczami wyobraźni widzieli się już w Charkowie.
Nie udało się, a na Telegramie coraz więcej jest relacji żołnierzy, którzy sytuację nazywają złą. Wyciekły też ich rozmowy z bliskimi, w których zdradzają szokujące szczegóły walk. Pochodzący z Syberii żołdak żali się swojej żonie, że jego oddział został przez ZSU zdziesiątkowany, a straty w ludziach są ogromne. Nie krył też przerażenia.
Nie mogli nawet odzyskać ładunku 300. 300 stały się 200 - rozpaczał.
Co to oznacza? Że nie udało się nawet ewakuować rannych (ładunek 300 to ranny żołnierz), którzy zostali na polu walki i zginęli (ładunek 200 to zabity żołnierz). Swoją drogą rosyjskie dowództwo od początku wojny niezbyt dba o rannych, bo dla oficerów to kolejny problem. Żołnierz nie może walczyć, a jeszcze trzeba go ewakuować.
Ukraińskie natarcia idą z mozołem, ale robią wrażenie nawet na Rosjanach. Ci trwają z coraz większym trudem na linii frontu, płacąc krwią za decyzje generałów, którzy mają wytrwać do zimy na linii frontu. A co będzie potem? Kremlowska propaganda każe wierzyć w wiosenną kontrofensywę, dowódcy czekają na drugą falę mobilizacji.
- Byli rozszarpani. Leżą tam, części ciał nie da się nawet pozbierać. Są już zgnili, zjedzeni przez robaki - skarżył się inny żołnierz, który znalazł się na froncie w okolicach Ługańska. I przyznał, zmobilizowani przed rokiem żołnierze szybko trafiają na linię frontu. A tam muszą stawić czoła zaprawionym w bojach przeciwnikom.
Bez fachowego szkolenia, bez odpowiedniego sprzętu, bez wsparcia dowódców. "Bez niczego" - skwitował załamany sytuacją żołnierz z Rosji. Prosił też swoją matkę, by nie wierzyła moskiewskiej propagandzie i jej historiom o losie "mobików". To wszystko brednie.
Rosjanie na razie walczą i trzymają się, ale cena za to jest ogromna. Zginęło już 265 tysięcy żołnierzy, ponad 150 tysięcy jest rannych. Pierwsza fala mobilizacji w zasadzie już nie istnieje, a zasoby ludzkie szybko się wyczerpały. Kolejna dotrze na front najwcześniej w październiku, a do tego czasu może być już naprawdę fatalnie.