Jeden z lekarzy, którzy próbował ratować 5-letniego Maurycego, opowiedział dla "Gazety Wyborczej" jak wyglądał ten straszny dzień z jego perspektywy.
Zobaczyłem na jego skórze dwa duże ukłucia. To nie były draśnięcia, ale silne, zadane z premedytacją pchnięcia nożem. Nóż przeciął ubranie, przeszedł przez ścianę klatki piersiowej, przeponę, płuco, opłucną, osierdzie i zatrzymał się jakieś 10 cm w głąb ciała, rozszarpując żyłę główną dolną - tłumaczy dr Marcin Gładki, szef kardiochirurgii dziecięcej szpitala im. Jonschera w Poznaniu.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Płakał cały zespół - ujawnia lekarz i dodaje: Nie widziałem nigdy, żeby dorosłe, rosłe chłopy tak płakały. A przecież doświadczyliśmy już wszyscy śmierci na bloku operacyjnym.
Mieszkańcy Poznania są wstrząśnięci tą brutalną zbrodnią na niewinnym dziecku. Na miejsce zdarzenia przynoszą zapalone znicze, kwiaty i maskotki. Zostawiają pożegnalne kartki, na których piszą m.in.: "Śpij, mały aniołku".
Według lekarzy, szanse na uratowanie chłopca były bardzo małe. Istniała także hipoteza, że Maurycy nie żył już zanim pojawili się specjaliści. Mimo to lekarze zrobili wszystko co w ich mocy, aby uratować przedszkolaka.
Gdyby nóż utkwił w komorze serca pięcioletniego Maurycego, mielibyśmy więcej czasu na ratunek. Bo komora jest w stanie się obkurczyć - dodaje Gładki.
Trauma dla dzieci po śmierci Maurycego
Po tym, co się stało dzieci z przedszkola nr 48 w Poznaniu, do którego uczęszczał mały Maurycy, przeżywają głęboką traumę. "Fakt" rozmawiał z rodzicami kilkorga z nich, m.in. ojcem małej Róży, która od zdarzenia nie chce w ogóle się odezwać do nikogo.
Czytaj także: Nie mieli litości dla żony ministra PiS. "Tragedia"
Rozmawialiśmy z dziećmi w domu. Tłumaczyliśmy im, co się stało, są poruszeni, postanowiliśmy jednak wysłać ich do przedszkola, bo jest tu trzech psychologów, którzy będą wiedzieli, jak im pomóc - mówi w rozmowie z "Faktem" jeden z ojców dzieci.