Trudno wyobrazić sobie, jak eskalować musiała sąsiedzka kłótnia, że jeden z mężczyzn, 52-letni Mirosław B. miał sięgnąć po długą broń i wypalić z niej prosto w swojego sąsiada.
W ten sposób śmiertelnie ranił Jacka Z. a po wszystkim zabarykadował się w domu, skąd dopiero nad ranem w sobotę wyprowadzili go antyterroryści.
Czytaj także: Śmierć strażaka z Białego Dunajca. Apel rodziny
Nie wiadomo, co było bezpośrednim powodem kłótni pomiędzy sąsiadami, ale jak donoszą reporterzy "Super Expressu", takie zdarzenie było szokiem dla małej, wiejskiej społeczności żyjącej z hodowli bydła, za jaką uchodzą mieszkańcy Księżego Lasku na Mazurach.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
W rozmowie z reporterami "SE" mieszkańcy zgodnie przyznają, że wieś dotychczas uchodziła za ciche i spokojne miejsce.
Czytaj także: Pogrzeb Jacka Zielińskiego. Skaldowie ujawnili szczegóły
Fajnie się tu mieszkało. Był spokój, sąsiedzi mili. Nawet tamten Jacek, co zastrzelił Mirka, nikomu nie zawadzał - wspomina jeden z mieszkańców, obecnie na stałe pracujący za granicą.
I przytacza historię sprzed lat, która już wtedy splotła losy obu mężczyzn, a z perspektywy obecnych wydarzeń szokuje. Okazuje się, że gdy pożar trawił dom Jacka Z. z pomocą przyszedł mu właśnie Mirek. To on wyciągnął sąsiada z płomieni ratując mu życie.
Z relacji sąsiadów wynika, ze mężczyźni znali się bardzo dobrze, niewiele jednak brakowało, aby ofiara na stałe wyprowadziła się gdzie indziej. Po rozwodzie Mirek czekał na zwrot pieniędzy od byłej żony, które miały ułatwić mu nowy, życiowy start i pomieszkiwał w przyczepie kampingowej.
Czekał na pieniądze od byłej żony i miał się stąd wyprowadzić, ale nie zdążył − podsumowuje na łamach tabloidu pan Adam, mieszkaniec wsi Księży Lasek.
Czytaj także: Tragedia w Brazylii. Muzyk ściskał się z fanem. Nie żyje