Siergiej omal nie zginął na froncie w okolicach Kliszczijiwki (obwód doniecki), a Siły Zbrojne Ukrainy uratowały mu życie. Zabić chciał go własny dowódca, którego rozkazu nie posłuchał. I gdyby nie wpadł w ręce ZSU, byłby kolejnym z tysięcy żołnierzy Władimira Putina, który poległ podczas "specjalnej operacji wojskowej" w Ukrainie.
Schwytany przez Ukraińców Rosjanin podzielił się swoją dramatyczną historią i trzeba przyznać, że włos jeży się po prostu na głowie. Ruszył do armii, bo zdradzała go żona. Jego dwie córeczki trafiły do sierocińca, ale prawdziwe piekło było dopiero przed nim. W wojsku miało być lepiej, a niemal zabił go własny dowódca.
Ile takich historii jest w rosyjskim wojsku? Zapewne bardzo dużo. Swoją jeniec opowiedział ukraińskiej armii, a opublikował w sieci Anton Heraszczenko.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Historii rosyjskiego żołnierza, który przedstawił się jako Siergiej, słuchamy z przerażeniem. Trafił w ręce Ukraińców pod Kliszczijiwką w obwodzie donieckim, śmiało można powiedzieć, że ci uratowali mu życie. Dlaczego? Bo zamordować chciał go własny dowódca, któremu się przeciwstawił. Poszło o okrutną taktykę Rosjan.
Jak Rosjanin trafił w ogóle do armii? To był impuls. Zdradziła go żona, z którą wziął rozwód. I dzień po podpisał kontrakt z wojskiem - słyszmy z nagrania opublikowanego na Twitterze. W międzyczasie dowiedział się, że jego dwie córeczki są w sierocińcu, partnerka nie chciała się nimi opiekować. Koszmaru, który spotkał go w "drugiej armii świata", w ogóle się nie spodziewał.
Dowódcy żartowali, że w miejsce żołnierzy dostaną nowych, a tych po prostu poślą na śmierć, jak to robią od kilkunastu miesięcy. Ich życia nie szanują wcale, mają wykonać rozkaz i już. Omal nie padł ofiarą własnych kolegów, bo ci pomylili cele i zaatakowali sojusznika. A potem okazało się, że został pobity. Przez własnych przełożonych.
Na domiar złego żołd nie był tak wysoki, jak obiecał Władimir Putin. Armia kusi zarobkami rzędu 2300 dolarów, ale na rękę żołnierz dostaje około 1900 dolarów. I to w przypadku, gdy przeżyje. A to jest niezwykle trudne zadanie.
"Mięsne fale" i okrutna taktyka Rosjan podczas wojny
Według szacunków, które od początku wojny publikuje dowództwo Sił Zbrojnych Ukrainy, na froncie zginęło już ponad 295 tysięcy żołnierzy armii Władimira Putina. Straty w ostatnich tygodniach szybko się powiększają, bo dowództwo obrało taktykę rodem z I oraz II wojny światowej. Do akcji śle tzw. "fale mięsa", czyli kolejnych żołnierzy.
Ci nie mają szans na sukces, ale mają za zadanie kruszyć ukraińską obronę i męczyć ją do granic możliwości. "Mięsne fale" oznaczają wysokie straty, ale tak jak opowiadał rosyjski jeniec, dla dowództwa to żaden kłopot. Na miejsce jednych "mobików" przyjdą inni, a cel na polu walki ma zostać osiągnięty za wszelką cenę. I kropka.
Właśnie w tym celu na początku października ruszyła w Rosji mobilizacja. I będą kolejne, bo dowódcy Władimira Putina tę wojnę chcą wygrać. Bez względu na wszystko. Przed rokiem ta taktyka nie sprawdziła się w Bachmucie, teraz jest stosowana na przykład w okolicach Awdijiwki, gdzie trwają bardzo ciężkie walki.
Czytaj także: Kompromitacja rosyjskiego wojska. Znów to zrobili