Po ataku Rosji na Ukrainę tysiące młodych Ukraińców ruszyło, by bronić swojej ojczyzny. Opuścili domy i najbliższych, by stawić opór wojskom Putina, które wkroczyły na teren niepodległej Ukrainy. Wojna to wiele tragicznych historii ludzkich rozstań, które niekoniecznie muszą się zakończyć powrotami do domu. Jedną z nich w rozmowie z "Super Expressem" odpowiedziała Halina Pihlik, której syn ruszył na wojnę.
W nocy przyszła wiadomość
Syn Haliny Pihlik, mieszkającej w Polsce od 3 lat Ukrainki, ma 21 lat. Jest porucznikiem Państwowej Służby Granicznej Ukrainy. Mężczyzna chciał zostać architektem, lecz w obliczu katastrofy w stosunkach ukraińsko-rosyjskich, postanowił zaciągnąć się do wojska. Jak relacjonuje jego matka, początkowo szanse na to, że wojna faktycznie wybuchnie, oceniał jako 50 na 50. Niestety spełnił się ten gorszy scenariusz, o czym kobieta została poinformowana w środku nocy.
W nocy dostałam od syna wiadomość, że rozpoczęła się wojna. Zrobiło mi się słabo, gdyż Dmytro stacjonował w Chersoniu, niemal przy samej granicy - powiedziała "Super Expressowi".
Następnego dnia kobieta dostała kolejną wiadomość, która przyszła o 6 rano. Syn napisał, że wyjeżdża, jednak nie może powiedzieć, dokąd.
Wszystko będzie dobrze - dodał.
"Pociesza mnie"
Halina Pihlik nie kryje obaw o życie i zdrowie syna. Na szczęście regularnie dostaje informacje o tym, że Dmytro ma się dobrze. Co więcej, mężczyzna uspokaja matkę, by za bardzo się nie martwiła o jego losy. Przyznaje jednak, że sytuacja jest trudna.
Dmytro żyje, uspokaja mnie i pociesza. Tylko mówi, jak ruskie opuszczają czołgi i BTR-y, jak brakuje im paliwa, jedzenia, jak czują strach i beznadzieję całej sytuacji, w której postawił ich Putin - powiedziała w rozmowie z tabloidem.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.