W sieci można bez problemu odnaleźć ogłoszenia mężczyzn, którzy oferują pieniądze w zamian za seks. "Szukam. Chciałbym znaleźć dziewczynę otwartą na nowe doświadczenia. Najchętniej 20-25-letnią" - zaznaczył Marek na jednym z portali.
Dziennikarka "Faktu" odpowiedziała na ogłoszenie i podając się za studentkę socjologii, umówiła się w restauracji na zapoznawcze spotkanie z mężczyzną. Jak się okazało, autor ogłoszenia ma rodzinę i podkreśla, że nie będzie ukrywał tego faktu ani zdejmował obrączki. Powiedział, że ma idealną żonę i idealne dzieci, ale jeszcze potrzebuje idealnej kochanki.
Zobacz także: Sławomir szokuje. Chodzi o jego syna
Mężczyzna zaznaczył, że szuka kobiety, która zgodzi się wejść w relację na jego zasadach. "Przebieranie ciebie, przebieranie mnie. W najróżniejsze uniformy. Poprzez kontrolowaną przemoc. Będziesz musiała mi zaufać" - wyjaśnił.
Później dziennikarka zapytała o wynagrodzenie. Mężczyzna zaznaczył, że jest adwokatem w jednej z dużych korporacji i na początek może jej płacić 4 tysiące złotych miesięcznie, ale z czasem mogą negocjować większą stawkę.
Sponsoring to stała relacja, dlatego większość utrzymanek nie nazywa tego prostytucją. Uważają, że prostytutki pracują na ulicy lub w agencji, a one nigdy by się na to nie zdecydowały. W relacji sponsorowanej to kobieta decyduje, z kim pójdzie do łóżka. "Jedynie 3 proc. studentek przyznaje, że można je nazwać ekskluzywnymi prostytutkami. – Sponsorowane dziewczyny myślą o sobie w kategoriach "przyjaciółki" czy "kochanki". Oczywiście jest to racjonalizacja swoich zachowań" - wytłumaczyła prof. Elżbieta Michałowska w archiwalnym wywiadzie dla WP Kobieta.