Ewa Minge należy do osób, które mają duży dystans do swojego wizerunku. Na ogół nie ruszają ją plotki, co więcej, sama potrafi żartować z tego, że po sieci krążą zdjęcia, na których nie wygląda najlepiej. Nie zawsze jednak tak było.
W niedawnym wywiadzie projektantka wyznała, że przed laty przytyki co do jej wyglądu mocno ją bolały. Zwłaszcza że zmagała się wówczas z poważną chorobą. Zażywanie leków miało duży wpływ na to, jak wyglądała, tymczasem kolorowa prasa zarzucała jej zamiłowanie do wątpliwej jakości operacji plastycznych.
Ataki zaczęły się 14 lat temu. To wtedy zachorowałam na białaczkę i moje rysy drastycznie zaczęły się zmieniać. Pod wpływem leków puchłam, moje ciało nabierało wody. Przyznaję, wyglądałam jak monstrum, ale przecież żadna zdrowo myśląca kobieta sama nie zrobiłaby sobie czegoś takiego - powiedziała "Faktowi".
Dodała też, że hejt dotykał ją wówczas szczególnie mocno dlatego, że dotyczył też jej rodziny. Bliscy z kolei martwili się tym, jak Minge jest prezentowana w mediach. Dziś ma to już za sobą. Z przymrużeniem oka, ale i bez wstydu przyznaje się do poprawiania urody. Ba, potrafi powiedzieć, z jakich zabiegów korzysta regularnie.
Przyznaję, mam nici, które poprawiają owal twarzy, robię botoks, korzystam z mezoterapii igłowej (…). Ale wolałabym, aby oceniano mnie nie za wygląd, a za to, co tworzę - podsumowała szczerze.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.