Jennifer Lawrence zajmuje się obecnie promocją swojego najnowszego filmu – komedii "Nie patrz w górę", w której gra u boku Leonardo DiCaprio i Meryl Streep. Z tego powodu aktorka udziela wywiadów dużym mediom. W rozmowie z "Vanity Fair" zdobyła się nawet na szczere wyznanie – opowiedziała o wyjątkowo nieprzyjemnym momencie.
Kilka lat temu aktorka mogła być ofiarą katastrofy małego prywatnego samolotu. Sytuacja miała miejsce w 2017 r., gdy Lawrence leciała z rodzinnego miasta, Louisville do Nowego Jorku. Była jednym z dwóch pasażerów – oprócz niej leciał także syn znajomego lekarza.
Samolot musiał awaryjnie lądować w Buffalo. Okazało się, że miał podwójną awarię silników. Lawrence przyznała, że jak zobaczyła z góry wozy strażackie i karetki na pasie startowym, to natychmiast zwróciła się do Boga.
– Kręgosłup przywarł mi do siedzenia. Zaczęłam się modlić. (…) Myślałam, Boże, może jest szansa, że wyjdę z tego cało? Może przeżyjemy? – powiedziała Lawrence w wywiadzie.
Na szczęście nikomu nic się nie stało, ale lądowanie było twarde. Samolot uderzył w pas startowy, odbił się i ponownie uderzył w ziemię. Dopiero po tym się zatrzymał. Lawrence wyznała, że po tym doświadczeniu miała mocne opory, by kontynuować podróż.
Weszła na podkład innego samolotu dopiero po znieczuleniu się tabletką i kilkoma buteleczkami rumu.
Latanie jest przerażające. A ja, cóż, muszę to robić cały czas – stwierdziła.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.