W niedzielę 24 października media obiegła smutna informacja o śmierci Krzysztofa Kiersznowskiego. Aktor znany przede wszystkim z ról w "Vabanku" czy "Kilerze", a w ostatnich latach z seriali, takich jak "Barwy szczęścia" czy "Kowalscy kontra Kowalscy", miał 70 lat. Śmierć Kiersznowskiego poruszyła widzów, co widać m.in. w mediach społecznościowych. Dla wielu informacja o jego odejściu była zaskoczeniem, choć współpracownicy aktora wiedzieli, że od dawna zmaga się z chorobą.
Przyznała to w rozmowie z WP aktorka Ewa Ziętek, która od lat pracowała z Kiersznowskim na palnie "Barw szczęścia". Jak podkreślała, jej serialowy partner nigdy nie dał po sobie poznać, że cierpi.
Jak donosi "Super Express", Krzysztof Kiersznowski najprawdopodobniej zmagał się z rakiem.
"Wiedział, że może tylko opóźniać rozwój choroby nowotworowej. Z punktu widzenia medycznego sprawa była przesądzona" - czytamy na łamach tabloidu.
Mimo to, jak podkreśla gazeta, aktor do końca walczył z chorobą, a współpracownicy go w tym wspierali. Nikt nie ma wątpliwości, że ten wspaniały artysta, a prywatnie niezwykle ciepły człowiek, odszedł po prostu za szybko. Nikt nie był na to gotowy.
- To był piękny człowiek, ciepły i porządny oraz fantastyczny artysta. Odszedł za młodo i za wcześnie. Co prawda wiedzieliśmy, że jego choroba jest poważna, ale nikt nie był przygotowany na to, że Krzysztof odejdzie tak szybko - podsumował w rozmowie z "Super Expressem" Tadeusz Chudecki.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.