Marcin Prokop porozmawiał z serwisem dziendobry.tvn.pl. W trakcie wywiadu wyznał między innymi, że jest fanatykiem dobrego nastroju. Zaznaczył, że w jego opinii życie jest po to, by robić "zakręcone" rzeczy. Prokop uważa, że warto mieć dystans do siebie i odpowiednie poczucie humoru.
Jeśli miałbym realizować jakiś zapisany scenariusz i to jeszcze zapisany przez kogoś, tobym się umęczył. Więc realizuję wyłącznie własne pomysły i staram się siebie samego zabawiać tym, co robię. A jeśli przy okazji ktoś tym jeszcze się może bawić oprócz mnie, no to super - powiedział Prokop.
Dziennikarz podkreślił jednak, że nie zawsze jest wesoło. Na planie programu "Mam talent!" bywały momenty, podczas których razem z Szymonem Hołownią nie czuli się w pełni bezpiecznie.
Byliśmy tam rzucani na różne odcinki ekstremalnych zadań, np. lot balonem, który zakończył się w burzy awaryjnym lądowaniem, z Szymonem Hołownią w koszu, na polu pewnego rolnika. Próbował nas potem z tego kosza wydobyć widłami - zrelacjonował Marcin Prokop.
Czytaj także: Zamówiła ketchup do frytek w Mikołajkach. Cena zaskakuje
Chwile grozy Marcina Prokopa. Mogło dojść do tragedii
Popularny dziennikarz przytoczył też inną historię, która mogła skończyć się tragicznie.
Druga historia, która prawie zakończyła się moim zejściem, to jazda odkrytym, piętrowym autobusem po ulicach Poznania. Operator w ostatniej chwili krzyknął do mnie: "Uwaga!". Zrobiłem unik i w tym momencie poczułem, że w miejscu, gdzie była moja głowa, świsnął mi pylon sygnalizacji świetlnej. Gdybym się nie uchylił, to pewnie dostałbym nim w głowę od tyłu i może byśmy dzisiaj nie rozmawiali, a może karmiłabyś mnie rurką w szpitalu - stwierdził Marcin Prokop.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.