Jeszcze we wrześniu w internetowych wpisach Moniki Richardson dominował nastrój pewnego przygnębienia, chociaż nie beznadziei. Zbliżały się wybory parlamentarne, jednocześnie jej córka Zofia emigrowała na studia do Londynu.
"Nie, nie wyjeżdżam z Polski. Nie zamierzam ulegać dyktaturze matołków. Niejedno już w tym kraju przeżyłam, przeżyję i to. A że czasem smutno, trudno. [...] Może moja Zośka będzie jeszcze mogła wrócić do wolnej, egalitarnej, demokratycznej ojczyzny" - wyznała w mediach społecznościowych.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Po 15 października Richardson zaczęła postrzegać rodzimą rzeczywistość wyraźnie w jaśniejszych barwach. Przede wszystkim jest dumna z rodaków.
"Piękny mamy kraj, europejski, otwarty. Mnóstwo kasy wzięliśmy z UE i dobrze ją wykorzystaliśmy. Interesuje nas to, co się z nami dzieje, głosujemy, angażujemy się w życie publiczne. [...] Jesteśmy otwarci. Na lotnisko wiezie mnie Tadżyk. Gadamy po angielsku, to normalne. Nie dziwi to go, nie dziwi to mnie" - zauważyła dawna prowadząca "Pytanie na śniadanie".
Monika Richardson "leci już sobie w kierunku równika". Skorzystała z usług niemieckiego przewoźnika. Podsumowując swój post, żartobliwie nawiązała do afery z Janem Rokitą w 2009 r., któremu niemiecka policja zarzuciła awanturowanie się w samolocie i napaść na stewardessę. Polityk został wyproszony z pokładu, ale nie chciał wyjść i krzyczał: "Ratujcie mnie, biją mnie Niemcy!".
"Startujemy z Lufthansą. Nikt nie chce mnie bić. Wszyscy ładnie pachną, dzieci za mną bardzo grzeczne. No mówię wam, to jest dobry czas dla Polski. Czuję to" - stwierdziła Monika Richardson.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.