Mariusza Czajkę kojarzymy przede wszystkim z takich filmów, jak "Chłopaki nie płaczą", "C.K. Dezerterzy" czy "Sztos". Na początku lat 90. polski widz słyszał jego głos w kreskówkach Disneya — dubbingował on postać Kaczora Donalda w wersji polskojęzycznej serialu "Kacze opowieści". Od wielu lat pracuje w teatrze Studio Buffo w Warszawie.
Zawód aktora to był główny zarobek dla Czajki, dlatego bardzo mocno ucierpiał wraz z przyjściem pandemii COVID-19, kiedy branża ta na pewien czas po prostu przestała istnieć. Aktor z powodu zamknięcia teatrów i planów zdjęciowych popadł w poważne kłopoty finansowe. Jak powiedział "Faktowi", przez pandemię stracił 138 przedstawień w teatrze.
"Dobrzy ludzie podnieśli mnie z dna"
Aktora spotkała też poważna tragedia — w połowie stycznia zmarła jego ukochana matka. Artysta nie miał za co wyprawić pogrzebu, dlatego publicznie zwrócił się o pomoc finansową. Okazało się, że otrzymał o wiele więcej, niż się spodziewał. "Dobrzy ludzie podnieśli mnie z dna — taka jest prawda. Za pieniądze z publicznej zbiórki opłaciłem miejsce na cmentarzu i wyprawiłem pogrzeb" - opowiedział aktor.
Jak minęły mrozy, wybudowałem mamie i tacie nowy grobowiec. Spłaciłem też długi, przez które miałem nóż na gardle - opowiedział portalowi Pomponik.
Pierwsze od 13 lat wakacje
Dzięki pomocy internautów i zainteresowaniu mediów jego życie wygląda dziś zupełnie inaczej. Jak wyliczył, udało mu się zebrać ponad 50 tys. złotych. Wybrał się nawet na pierwsze od trzynastu lat wakacje. Spędził ponad tydzień w Kołobrzegu i Jastarni. Co prawda, szybko pożałował, kiedy zobaczył co dzieje się w nadmorskich miejscowościach.
Miałem wrażenie, że cała Polska przyjechała na Półwysep Helski. Tysiące ludzi. Bez masek oczywiście. Nocą dyskoteka na plaży — człowiek przy człowieku, jakby nie było pandemii - wyznał portalowi Pomponik zszokowany Czajka.
Czytaj także: Niespotykane dotąd dane. Naukowcy zajrzeli w głąb Marsa
Skarży się na ceny w smażalni
To jednak nie wszystko. Jak wielu wczasowiczów, był zaskoczony, kiedy w portowej smażalni ryb otrzymał rachunek. Jak opisuje, za porcję turbota z surówką i ziemniakami zapłacił 66 złotych. "Pożaliłem się koledze, a on mnie pocieszył, że w Kołobrzegu za dorsza z dodatkami zapłacił 150. Zaniemówiłem" - relacjonuje.
Problemy miał również podczas powrotu z wakacji. Spędził ponad 4 godziny w korkach na Półwyspie i trafiły mu się od razu trzy burze z gradem po drodze. Teraz zabiera się za remont mieszkania po śmierci mamy.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.