Sandra Bullock jest ulubienicą Hollywood. Wizerunek sympatycznej dziewczyny z sąsiedztwa zapewniły jej liczne kreacje w komediach romantycznych m. in. "Miss Agent", "Narzeczony mimo woli" czy "Ja cię kocham, a ty śpisz". Aktorka udowodniła jednak, że sprawdza się też w rolach dramatycznych, czego dowodem jest Oscar za film "Wielki Mike".
Niestety 59-latka przechodzi teraz trudne chwile. Właśnie zmarł jej partner, fotograf Bryan Randall. Rodzina przez trzy lata ukrywała w tajemnicy fakt, że cierpiał na ALS, czyli stwardnienie zanikowe boczne, zwane także chorobą Lou Gehriga.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Objawy tej choroby są bardzo wyraźne. Pojawiają się zwykle u osób po 50. roku życia i przejawiają się drżeniem mięśni prowadzącym do niedowładu kończyn i zaniku mięśni. Ma to wpływ również na aparat mowy, pojawiają się problemy z przełykaniem i oddychaniem. Nasilone napięcie mięśni skazuje chorych na mocny ból.
Aktorka zajmowała się ukochanym do samego końca. W oświadczeniu do prasy pojawiły się specjalne podziękowania dla "niestrudzonych lekarzy i niesamowitych pielęgniarek". Wiadomo, że od ponad roku Bullock i Randall nie byli widywani publicznie. Można się więc domyślać, że stan mężczyzny był na tyle poważny, że nie pozwalał mu normalnie funkcjonować.
Para wychowywała wspólnie trójkę dzieci. 57-letni fotograf miał córkę poprzedniego związku, a Bullock z pierwszym mężem Jesse Jamesem adoptowała syna i córkę. Zresztą to na urodzinach chłopca w 2015 r. poznała kolejnego ukochanego.
- Jest przykładem, jaki chciałabym, żeby miały moje dzieci – mówiła o Randallu kilka lat temu. - Nie zawsze się z nim zgadzam, a on nie zawsze zgadza się ze mną. Ale jest przykładem nawet wtedy, gdy się z nim nie zgadzam.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.