Magda Stępień w pewnym momencie uznała, że o zdrowie i życie synka poleci walczyć do Izraela. Początkowo guz zmniejszał się, ale potem doszło do nieoczekiwanego zwrotu i sytuacja drastycznie się pogorszyła. Lekarze starali się usunąć narośl, jednak finalnie do zabiegu nie doszło - guz zaczął nagle rosnąć.
Sytuacja się zmieniała. Raz guz się zmniejszył, potem znów rósł. Chemia na niego nie działała. Pojawił się przerzut na płuca, ale lekarze mówili, że przerzuty są w stanie usunąć. Oliwier miałby dwie duże operacje, ale to byłoby możliwe do zrobienia. Jednak guz nagle tak zaczął rosnąć, że lekarze nie chcieli podjąć się operacji. Nawet miałam plan wrócić do Polski i szukać pomocy w innym miejscu. Myślałam, że mamy czas, ale było już za późno - powiedziała Stępień w rozmowie z magazynem "Party".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Do drastycznego pogorszenia się stanu zdrowia Oliwierka doszło pod koniec lipca. Właśnie wtedy zaczęły występować problemy z oddychaniem. Magda usłyszała wówczas od lekarzy, że jej synek może umrzeć. Nie chciała w to jednak wierzyć. Miała nadzieję, że wszystko się jakoś poukłada i będzie dobrze.
Dużo się modliłam. Moja wiara w Boga jest tak silna i głęboka, że ja wierzyłam w cud. Mówiłam: "Nie, Panie Boże, Ty mi go nie zabierzesz". Czasem czuję straszny ból, jak sobie przypomnę ten widok: jego wielki brzuszek i moją niesłabnącą nadzieję, że wyjdzie z tego. Matka wierzy do końca, matka nigdy się nie poddaje… Przez te ostatnie trzy dni był z nim już mniejszy kontakt. Miał wysoką gorączkę i chciałam mu ulżyć, dlatego dałam mu lody - dodała.
Nie ukrywa, że reakcję Oliwierka na lody zapamięta do końca życia. -Tak się cieszył, że je jadł. Wtedy w nocy zmarł. Nadzieja umiera ostatnia i ona umarła wraz z nim, gdy odszedł w moich ramionach. Jeszcze poprosiłam lekarzy, żeby zostawili go na chwilę. Nie ma nic gorszego niż moment, gdy odchodzi dziecko, a ty nic nie jesteś w stanie zrobić - podsumowała Magda.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.