Dokładnie 70 lat temu nad Wyspy Brytyjskie ściągnął potężny wyż atmosferyczny znad Arktyki. Wraz z nim przyszło lodowate powietrze. Zaskoczeni tym Anglicy, którzy przywykli go łagodnej pogody, zaczęli dorzucać do pieca.
Nad Londynem zawisła śmiercionośna mgła
Wiatr praktycznie ustał, co sprawiło, że nad nieco cieplejszą powierzchnią ziemi utworzyła się gęsta, marznąca mgła. Trafiały do niej trujące wyziewy z londyńskich kominów. Powietrze szybko zaczęło dusić mieszkańców. Mgła gęstniała do tego stopnia, że z początkiem grudnia widoczność spadła do około 100 metrów. Nawet za dnia panował półmrok.
Pamiętam wielki smog w Londynie. Miałam wtedy 10 lat. Większość ludzi ogrzewała swoje domy brudnym węglem i nie zdawała sobie sprawy, że przykłada się do śmierci innych. Pamiętam spacer do szkoły z wełnianym szalikiem owiniętym ciasno wokół ust oraz nosa, wyczuwanie drogi przez dotykanie żywopłotów, trzymanie się za ręce, żeby się nie zgubić, czarną sadzę na szaliku, kiedy wreszcie ściągnęłam go w szkole. Pamiętam chroniczne zapalenie oskrzeli, które, wydawało się, trwało całą zimę - pisała jedna z czytelniczek "Guardiana".
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo...
Już w ciągu pierwszych dni szpitale zapełniły się alergikami, astmatykami oraz osobami starszymi. Smog udusił w tym czasie nawet 4 tys. osób. W ciągu kolejnych tygodni choroby układu oddechowego i krążenia pokonały aż 8 tys. osób. Dopiero wiosną smog przepędził wiatr znad Atlantyku. Wówczas Brytyjczycy zaczęli podsumowywać tragiczny bilans ofiar.
Oprócz kilkunastu tysięcy osób zmarłych bezpośrednio po wielkim smogu, kolejne dziesiątki tysięcy straciły życie przedwcześnie w kolejnych latach przez długotrwałą ekspozycję na skażone powietrze. Trwałe rozwiązanie problemu nastąpiło dopiero w 1956 roku.
Właśnie wtedy podpisano tzw. Akt czystego powietrza, który zawierał siedem punktów. Wśród nich znalazło się prawo dotyczące instalowania urządzeń mierzących poziom zanieczyszczeń. Akt nakazywał także zminimalizowanie emisji z pieców przemysłowych.