Nikt nie ma obowiązku czytania czy doczytywania do końca książek danych autorek czy autorów. Jeśli więc minister kultury Piotr Gliński mówi, że nie doczytał książki Olgi Tokarczuk, bo go znudziła, gdzieś tam go rozumiem.
Każdy z nas ma listę lektur, które wypadałoby przeczytać, a których nie przemęczyliśmy. Ktoś mógł się nieskutecznie zmagać z Dostojewskim, ktoś inny nie przebrnął przez "Lalkę", innego zmorzyło "Nad Niemnem".
Wiadomo jak jest, bo każdy z nas chodził do szkoły i każdy z nas miał moment, że wolał sięgnąć po opracowanie czy nawet obejrzeć ekranizację, niż się męczyć z wielotomowym dziełem mistrza. Im bardziej mówiono nam, że dana epopeja narodowa zachwyca, tym bardziej nie zachwycała.
Sam Lech Wałęsa przyznał kiedyś w wywiadzie, że nie przeczytał żadnej książki i żyje.
Za moich licealnych czasów modne było, zamiast ślęczenia nad polskimi pozytywistami, czytanie Kurta Vonneguta czy Philipa K. Dicka.
Zapowiedź, że mamy oto przeczytać całych "Chłopów" Reymonta (polski noblista z 1924 roku) wzbudzała wśród nas popłoch.
Z tej perspektywy zarzucanie Piotrowi Glińskiemu, że nie dokończył książki Tokarczuk brzmi jak hipokryzja, prawda? Skoro my się męczyliśmy nad tą czy inną "wybitną" książką, to i Piotr Gliński ma do tego prawo.
Człowiek jest zajęty przestawianiem polskiej kultury na tory narodowo-katolickie, przejmowaniem muzeów i przygotowywaniem repolonizacji mediów. Może nie mieć po ludzku głowy do Tokarczuk.
Jest jednak mały problem: po pierwsze Piotr Gliński jest jednak ministrem kultury, więc wobec niego oczekujemy nieco wyższych standardów. Tam, gdzie my możemy książkę porzucić, on powinien brnąć dalej, choćby z racji zajmowanego stanowiska. Niech się wypowiada, ale po przeczytaniu całości. Taka – że tak powiem – praca i za to mu płacą, żeby czytał, oglądał, orientował się i wspierał polskich twórców, a nie wypowiadał się o nich lekceważąco.
Bo ta wypowiedź świadczy źle o nim, a nie o pisarce. Tokarczuk dostała właśnie Nagrodę Nobla z literatury, a wcześniej otrzymała już m.in. prestiżową Międzynarodową Nagrodę Bookera za powieść "Bieguni".
"Ida"? Nie miałem czasu
Byłem kiedyś na spotkaniu na Uniwersytecie Gdańskim z wiceministrem kultury Jarosławem Sellinem, który mówił szczerze, że jest tak zajęty, że nie zdążył obejrzeć "Idy" Pawła Pawlikowskiego. Przypomnę, że za ten film nasz reżyser dostał Oscara!
Widzę tu więc, niestety, pewien trend: nie czytamy i nie oglądamy tego, co promuje Polskę w świecie, bo nie zgadza się to z naszym konserwatywnym, katolickim światopoglądem. Oglądamy filmy o wyklętych i czytamy Jarosława Marka Rymkiewicza, bo jest nasz. Nagrodą Nike się nie interesujemy, bo przyznaje ją Agora. Chełpimy się, że pewne "lewackie" dzieła, rzekomo godzące w Polskę, nas nie interesują.
Ale ministra kultury powinno obowiązywać jednak szersze spojrzenie, ponadpartyjne i ponadpolityczne. Musi zauważać to, co robią poeci katoliccy, ale też pisarki feministyczne. Jeszcze raz powtórzę: taka praca.
Tak więc to, co wypada nam – przyznanie się, że tej czy tamtej autorki nie zmęczyliśmy i odłożyliśmy, albo, że nowa Agnieszka Holland nas znudziła – nie do końca wypada ministrowi Glińskiemu. On musi promować kulturę w świecie, w którym jest ona uznawana za nieistotną. On powinien fotografować się z Olgą Tokarczuk i zachęcać wszystkich do czytania jej książek. On ma wręcz obowiązek starać się poznać jej punkt widzenia na świat w ramach poszerzania swoich horyzontów.
Tokarczuk mu wytłumaczy, że "nie wszyscy jesteśmy kulturowymi katolikami", jak mówi jej bohaterka, emerytowana nauczycielka Janina Duszejko, która prowadzi prywatną wojnę z myśliwymi i kłusownikami w powieści ''Prowadź swój pług przez kości umarłych''.
Na tym, niestety, polega kultura, że staramy się wejść w buty innych i zrozumieć, jak oni przeżywają świat. To jest empatia poprzez zanurzenie się w kulturze. Bez zrozumienia, co ma mu do powiedzenia Olga Tokarczuk, Gliński nie może być dobrym ministrem kultury.
Panie ministrze, zapraszamy do lektury!
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.