Uli Hoeness, były piłkarz i prezes Bayernu Monachium, słynie z tego, że raczej nie gryzie się w język, komentując różne tematy. Jest jednak jeden, do którego wraca niechętnie. To katastrofa lotnicza z 1982 roku, w której brał udział. Tym razem, w związku z 70. urodzinami, zrobił wyjątek i powrócił do tamtejszych wydarzeń.
Miałem szczęście, bo praktycznie nic nie widziałem z momentu wypadku. Spałem i nie miałem pojęcia, że nadchodzi katastrofa - przyznał w rozmowie z ZDF.
Do katastrofy doszło w lutym 1982 roku. Hoeness i trzy inne osoby leciały prywatnym samolotem do Hanoweru na mecz towarzyski Niemcy - Portugalia. Przeżył tylko Hoeness.
Straciłem jednego z moich najlepszych przyjaciół, który siedział w samolocie po mojej lewej stronie. Życie straciło też dwóch młodych pilotów. To uderzyło mnie niesamowicie. Jeśli giną trzy z czterech osób, przeżywa tylko jedna, stajesz się bardziej pokorny - dodał 70-latek.
Zobacz również: Żona Novaka Djokovicia zabrała głos. Wymowne słowa
Maszyna z Hoenessem na pokładzie rozbiła się na zalesionym terenie. Mniej więcej godzinę po wypadku Niemiec został znaleziony przez leśniczego. Był zakrwawiony i zdezorientowany, czołgał się przez las. Kilka godzin później obudził się wczesnym rankiem w szpitalu w Hanowerze.
Hoeness zakończył karierę trzy lata przed wypadkiem. Powodem była poważna kontuzja. Niedługo później został menadżerem Bayernu Monachium. Od 2009 roku był prezesem monachijskiego klubu. Zrezygnował z tej funkcji w 2014 roku, kiedy został skazany na 3,5 roku pozbawienia wolności za uchylanie się od podatków.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.