Działacz Greenpeace stracił kontrolę nad swoim paralotnią. Wylądował nad Allianz Arena w Monachium na kilka minut przed rozpoczęciem meczu Niemiec z Francją. Leciał w stronę boiska i cudem minął kibiców na trybunach. Zniszczył sprzęt techniczny i wylądował na murawie.
Zdarzenie było bardzo niebezpieczne. Policja zaobserwowała, że nad strefą zakazu lotów pojawił się nieznany obiekt. Szybko połączono fakty, że może to mieć związek z aktywistami Greenpeace, którzy obok stadionu urządzili protest. Gdyby jednak pojawiły się wątpliwości, 38-letni paralotniarz mógłby zostać zestrzelony w obawie przed atakiem terrorystycznym.
Gdyby policja doszła do innego wniosku, czyli, że mogła mieć do czynienia z atakiem terrorystycznym, lotnik mógł zapłacić życiem - skomentował Joachim Herrmann, bawarski minister spraw wewnętrznych.
Czytaj także: Hiszpania. Zabił matkę i nakarmił nią psa
Aktywiści chcieli zrzucić na stadion balon z olejem. Miało to zwrócić uwagę na katastrofę klimatyczną. Jednak paralotniarz stracił panowanie nad sprzętem. W wyniku niespodziewanego lądowania dwie osoby trafiły do szpitala z nieznacznymi obrażeniami. Przedstawiciele Greenpeace przeprosili za swój wybryk.
Departament Policji w Monachium podkreśla, że nie ma żadnego zrozumienia dla tak nieodpowiedzialnych działań, które stanowią znaczne zagrożenie życia ludzkiego - przekazuje monachijska policja w swoim oświadczeniu.