Historia Brandona Martina jest zarazem przerażająca i niezwykle smutna. Na przełomie pierwszej i drugiej dekady XXI wieku, młody baseballista uznawany był za jeden z największych talentów w USA. Najlepsze kluby zawodowej ligi baseballu MLB biły się o zdolnego zawodnika i w konsekwencji, w 2011 roku trafił w pierwszej rundzie draftu do ekipy Tampa Bay Rays.
Zobacz także: Mistrz świata oskarża własną matkę
Drużyna z Florydy zapłaciła 18-letniemu zawodnikowi 860 000 dolarów za podpis pod pierwszym zawodowym kontraktem. Wtedy również zaczęły się pierwsze kłopoty. W rozgrywkach młodzieżowych Brandon Martin był prawdziwą perełką, ale w seniorskim sporcie nie szło mu już tak dobrze. Z pewnością nie pomagał mu fakt, że wyprowadził się z domu rodzinnego i jak wspominają jego znajomi na łamach "Los Angeles Times" wpadł w złe towarzystwo.
Z biegiem lat sport zaczął schodzić na dalszy plan aż w 2015 roku Tampa Bay Rays zwolniło go z kontraktu. Wówczas zaczęły się prawdziwe problemy. Młody zawodnik wrócił do domu rodzinnego. Tam natomiast częstym gościem były patrole policji po tym jak był prowodyrem przemocy domowej. Po jednej z interwencji na dwa dni trafił do szpitala psychiatrycznego, w którym podjęto próbę uspokojenia jego temperamentu.
Zobacz także: Gwiazdor TVN-u kpi z Marcina Najmana
To jednak nie przyniosło spodziewanych efektów. Zaraz po powrocie do domu zabił swojego niepełnosprawnego ojca, wujka oraz montera systemu alarmowego. Sytemu, który miał chronić domowników przed jego agresją. Rodzina jednak nie zdążyła się odpowiednio przygotować przed jego powrotem.
Były sportowiec brutalnego mordu dokonał za pomocą kija baseballowego. Jak podaje "Los Angeles Times" trzy ciała były tak zmasakrowane, że były poważne problemy, aby dokonać identyfikacji zwłok. Po latach od tej zbrodni, Brandon Martin został uznany za winnego i obecnie czeka na wyrok sądu. Zdaniem ekspertów, była nadzieja amerykańskiego sportu może otrzymać nawet karę śmierci.
Zobacz także: Poważne problemy legendy piłki nożnej