- Trwa atak lewaków i liberałów na piękny polski język. W przyszłym Sejmie konieczne jest przyjęcie zmian prawnych chroniących polski język przed ideologicznymi lewackimi ingerencjami - napisał w mediach społecznościowych Janusz Kowalski. Poseł Suwerennej Polski tymi słowami odniósł się do artykułu portalu next.gazeta.pl na temat feminatywów.
Emerytowany biskup Piotr Libera zastanawia się, czy kobiety uszczęśliwia stosowanie feminatywów i zaleca im "poświęcenie w ofiarnej miłości". Na jego przemyślenia ostro reagują internauci.
Ostatnio w języku polskim coraz głośniej jest o feminatywach. Jedni z nimi walczą, zaś dla innych to objaw nowoczesności, a może nawet zasługa ruchów feministycznych. W przypadku tych pierwszych pada nawet zabawne określenie "feminatogeddon". Ze sporną kwestią feminatywów rozprawił się polonista Maciej Makselon.
Szef klubu PiS w pomorskim sejmiku podczas zdalnej sesji zaczął nagle prawić o wyższości męskich końcówek nad żeńskimi. Stwierdził, że jego zdaniem słowo "członkini" jest poniżające. - Dziwi mnie strach niektórych, szczególnie właśnie panów, przed tymi żeńskimi końcówkami. Naprawdę nie jest to dla was zagrożenie - odparła Agnieszka Kapała-Sokalska, do której kierował te słowa.
Feminatywy to rzeczowniki rodzaju żeńskiego. Często stosuje się je jako określenia zawodów wykonywanych przez kobiety. Czy Polakom podobają się takie formy? Czy ma szansę na wejście do powszechnego użytku na przykład słowo "powstanka" obok stosowanego dziś "powstańca"? Odpowiedzi udzielone na panelu Ariadna nie pozostawiają wątpliwości.
Profesorki, magistry, świadkinie czy nawet powstanki. Wszystkich tych form używano już w przedwojennej Polsce. A nawet wcześniej.