Ślady krwawej jatki i ledwo żywe, skatowane zwierzę zastali inspektorzy Krakowskiego Towarzystwa nad Zwierzętami w jednym z mieszkań w Krakowie. Właściciel wielokrotnie ranił kota nożem za to, że ten ukradł mu boczek. Na koniec odciął zwierzęciu kawałek języka.
Podczas gdy cała Polska żyje niewiarygodną historią z krakowskiego schroniska dla bezdomnych zwierząt, wciąż na pomoc i ochronę czekają zwierzęta z innych części kraju. W Poznaniu pracownicy prozwierzęcej fundacji interweniowali w sprawie kota, który... żył na łańcuchu.
Skandaliczna historia z Krakowa. Chłopak wyniósł na śmietnik żywe chomiki wraz z klatką, by matka mogła cieszyć się czystością w mieszkaniu w okresie świąt Bożego Narodzenia. Pięć gryzoni ocalił przypadkowy przechodzień i sprawę zgłosił policji.
Biznes po polsku ma wiele oblicz i czasem pomysły niektórych "przedsiębiorców" mogą zaskakiwać. Szczególnie gdy zarabianie pieniędzy wiąże się z cierpieniem zwierząt. Na miano prawdziwego "Janusza biznesu" w tym kontekście zasłużył mężczyzna handlujący kotami w Krakowie. Jego działalność ukróciło Krakowskie Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami.
Inspektorom tłumaczyła, że zwierzę jest przeraźliwie chude, bo ma już trzydzieści lat. Wycieńczonego kundelka uratowali pracownicy Krakowskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. Informacje na temat wieku komentują krótko: "to byłby prawdziwy cud".
Pomagać też trzeba umieć i nie wstydzić się poprosić o pomoc - to morał interwencji, jaką ostatnio przeprowadziło Krakowskie Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami. Do KTOZ zgłosiła się kobieta, która okazała się mieć ogromne serce, ale bardzo małe mieszkanie. A to niestety odbiło się na zdrowiu mieszkających z nią zwierzaków, których jak się okazało, było kilkadziesiąt.
Ruszyli na pomoc karpiom sprzedawanym w barbarzyńskich warunkach, usłyszeli, że niszczą świąteczną tradycję. Inspektorzy z Krakowskiego Towarzystwa Ochrony nad Zwierzętami są zszokowani po tym co zobaczyli i jak zostali potraktowani przez tłum kupujących. "Trwa publiczna masakra zwierząt" - piszą. Interweniowała policja.
Ta interwencja na długo pozostanie w pamięci inspektorów Krakowskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. Zostali wezwani na Podhale. Wiedzieli, że tam są "ciężkie przypadki". Jednak widok, jaki zastali na miejscu sprawił, że jak sami mówią "pękło nam serce i rozpadło się na milion kawałków".
Nietypowy apel w mediach społecznościowych wystosowali pracownicy Krakowskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. Poszukują osoby, która zimą zechciałby dokarmiać kotkę Berni. Zwierzę na swój dom wybrało sobie jeden z najpopularniejszych zabytków w mieście i mieszka tam już od dwunastu lat.