"Marsjanin": więcej prawdy, niż może się wydawać
Być może oglądaliście albo czytaliście "Marsjanina". To przepiękna opowieść o człowieczeństwie i potędze ludzkiego umysłu. Pozostawiony na Marsie na pewną śmierć, w wersji filmowej grany przez Matta Damona główny bohater postanawia rzucić wyzwanie losowi i za wszelką cenę przeżyć, co wymaga od niego wyruszenia w długą i niebezpieczną podróż po powierzchni Czerwonej Planety.
Choć twórcy filmu zadbali o to, by oprzeć go na fundamencie nauki, to wizja samotnej, dalekiej podróży przez marsjańskie pustkowia wydaje się wprawdzie bardzo malownicza, ale zarazem nieprawdopodobna.
Rzeczywistość okazuje się równie ciekawa, jak filmowa fikcja – gdy sięgniemy do starych planów eksploracji kosmosu to trafimy na planowaną z wielkim rozmachem, radziecką misję TMK-E. Jej uczestnicy mieli nie tylko odbyć roczną, lądową podróż pomiędzy biegunami Marsa, ale pokonać trasę w niezwykłym pojeździe, nazwanym marsjańskim pociągiem.
Kto porwie mądrzejszych Niemców?
Wszystko zaczęło się jeszcze w latach 40., gdy z gruzów Trzeciej Rzeszy zwycięskie mocarstwa wygrzebywały to, co po imperium Hitlera zostało najcenniejszego: nie zrabowane w całej Europie kosztowności, ale niemieckich naukowców.
Fakt, że wielu z nich to zbrodniarze z rękami poplamionymi krwią był w tym przypadku mało istotny. Wielka Brytania, Stany Zjednoczone i Związek Radziecki miały własne programy pozyskiwania niemieckich naukowców, jak Backfire, Paperclip czy radziecki Osoaviakhim. To, kogo udało się przejąć miało długofalowe, sięgające kilkudziesięciu lat skutki.
Przykładem może być przejęcie przez Amerykanów Wernhera von Brauna – niemieckiego konstruktora rakiet. Choć to Rosjanie odnieśli pierwsze sukcesy w kosmicznym wyścigu, to ostatecznie Stany Zjednoczone odniosły najbardziej efektowne zwycięstwo w postaci załogowego lądowania na Księżycu.
Początek kosmicznej rywalizacji: ZSRR triumfuje
Można tylko przypuszczać, jak wyglądałaby historia eksploracji Kosmosu, gdyby von Braun znalazł się po drugiej stronie i zamiast problematycznej rakiety N1 Rosjanie mieliby do dyspozycji odpowiednik rakiety Saturn, która zabrała Amerykanów na Księżyc.
Początek kosmicznego wyścigu to zdecydowana dominacja Związku Radzieckiego. To Rosjanie umieszczają na orbicie Ziemi pierwszego satelitę, a następnie jako pierwsi wysyłają tam człowieka, który nie tylko poleciał w kosmos, ale również cały i zdrowy z niego wrócił.
We wczesnych latach 60. Rosjanie nie mają również powodu, by wątpić w sukces rakiety N1. Była to rakieta nośna projektu Sergieja Korolowa. Dysponując udźwigiem 90 ton (w locie na niską orbitę) miała stanowić fundament radzieckiej, załogowej misji na Księżyc, a także wielu innych, ambitnych projektów kosmicznych, w tym ekspedycji na Marsa.
Ciężki Międzyplanetarny Statek Kosmiczny
Zaplanowano ją w kilku wariantach, pod wspólnym oznaczeniem TMK (Тяжёлый Межпланетный Корабль – Ciężki Międzyplanetarny Statek Kosmiczny). Niektóre projekty zakładały przelot nad Marsem bez lądowania na jego powierzchni, a następnie – w nieco okrężnej drodze powrotnej na Ziemię – przelot w pobliżu Wenus.
Najciekawszy wydaje się jednak wariant marsjańskiej wyprawy o nazwie TMK-E. Był to bardzo ambitny projekt. Jego pomysłodawcy zakładali, że na orbicie Ziemi zbudują potężny statek kosmiczny o długości 175 metrów. Szacowano, że do jego budowy potrzebne będą moduły, dostarczone przez 21 rakiet N1.
Statek miał zostać wyposażony w aż 6 lądowników. W dwóch z nich miała lądować załoga, a pozostałe cztery zawierały moduły "marsjańskiego pociągu". Była to mobilna, 5-modułowa marsjańska baza, która po zmontowaniu miała stać się zarówno mieszkaniem, jak i środkiem lokomocji dla marsjańskiej ekspedycji.
Marsjański pociąg
W pierwszym module miała znaleźć się kabina mieszkalna załogi i centrum sterowania pojazdem, a także świder, przeznaczony do wierceń i badań powierzchni Marsa. Drugi moduł przeznaczony był dla bezzałogowców, zdolnych do lotu w bardzo rzadkiej atmosferze Marsa i dostarczających zarówno danych dla naukowców, jak i informacji o bliższej i dalszej okolicy.
W trzecim i czwartym module marsjańskiego pociągu miały znaleźć się rakiety, pozwalające na powrót na macierzysty statek, czekający na orbicie Marsa. Piąty, ostatni moduł miał transportować reaktor atomowy, dostarczający energii dla całego pojazdu.
Misja została zaplanowana na około 1000 dni, a ekspedycja miała przebyć drogą lądową całą Czerwoną Planetę – do bieguna do bieguna, zbierając po drodze próbki i wysyłając dane do statku bazy, który miał przekazywać je na Ziemię.
Problemy z napędem
Piętą achillesową tego i wielu innych projektów okazały się problemy z rakietą nośną, a przede wszystkim z jej napędem. Nieporozumienia pomiędzy Korolowem a konstruktorem silników rakietowych, Welentynem Głuszką sprawiły, że napęd N1 stanowiło aż 30 stosunkowo niewielkich silników (dla porównania, amerykański Saturn miał pięć silników) NK-33.
Opracowane przez konstruktorów lotniczych silników odrzutowych, a nie specjalistów od rakiet, okazały się jednak wyjątkowo sprawne, choć złożony z licznych silników napęd N1 był skomplikowany i okazał się zawodny.
Choć program N1 zakończono, to dziesiątki zakonserwowanych silników NK-33 kupiła po kilkudziesięciu latach amerykańska firma Orbital Sciences Corporation. Po modyfikacjach, pod nazwą AJ26, z powodzeniem (z wyjątkiem jednej katastrofy w październiku 2014 roku) – ponad pół wieku od zaprojektowania – napędzają obecnie komercyjne rakiety Antares.
Nowe czasy, stare cele i marzenia
Rosyjskie plany były bardzo ambitne, choć – co warte podkreślenia – pod tym względem Stany Zjednoczone wcale nie pozostawały w tyle, również planując misje, których założenia – jako kazało się z czasem– wykraczały daleko poza możliwości techniczne zarówno tamtych, jak i współczesnych czasów.
Można spekulować, jak wyglądałaby historia eksploracji Kosmosu gdyby po zakończeniu drugiej wojny to Rosjanie przejęli najbardziej utalentowanych, niemieckich konstruktorów rakiet. Albo gdyby Sergiej Korolow miał czas i polityczne poparcie, by – mimo niepowodzeń – dopracować rakietę N1, której program przerwano po czterech nieudanych startach i przedwczesnej śmierci głównego konstruktora.
Rzeczywistość brutalnie zweryfikowała optymistyczne wizje z pionierskiej epoki eksploracji Kosmosu. Mimo upływu czasu najbardziej spektakularnym sukcesem ludzkości pozostają na razie lądowania na Księżycu, a załogowa misja na Marsa pozostaje w sferze coraz bardziej konkretnych, ale ciągle jeszcze dość ogólnych planów.
Nawet, gdy uda się je w końcu zrealizować, możemy być pewni, że przynajmniej na początku eksploracja Marsa nie będzie prowadzona z takim rozmachem, jaki wydawał się całkiem realny ponad 50 lat temu. Na marsjańskie pociągi przyjdzie nam jeszcze długo czekać.