Turyści wybrali się do miejscowości Pattaya, gdzie chcieli wykonać skok na bungee. Jeden z Chińczyków skoczył z powodzeniem, potem przyszła kolej na Mike'a.
Koszmar podczas skoku na bungee
Jak opisuje "The Sun", personel przygotował go do skoku, przywiązał grubą linkę do jego stóp i skierował go w stronę krawędzi dźwigu. Ale nikt nie mógł go przygotować na koszmar, który był dopiero przed nim.
Przez 30 metrów Mike leciał w dół z wyciągniętymi ramionami, gdy nagle lina pękła. A on, jak wystrzelony z procy, wpadł do wody.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Turyści obecni na miejscu byli przerażeni. Mężczyzna stracił przytomność w wodzie, więc wszyscy myśleli, że nie żyje. Chwilę później odzyskał świadomość i o własnych siłach wypłynął na brzeg. Wstał z pomocą pracowników obsługi bungee.
Mike trafił do szpitala. Miał posiniaczone całe ciało, obrzęk wokół lewego oka, a pod pachą miał zdartą skórę. Lekarze podali mu środki przeciwbólowe i zwolnili go do domu.
Po całym zdarzeniu chiński turysta porozmawiał z lokalnymi mediami. Powiedział, że czuje intensywny ból po katastrofalnym upadku i ma zawroty głowy.
Zażądał odszkodowania od parku, w którym miało miejsce zdarzenie, ale jak przyznał mediom był oszołomiony tym, jak zareagowali.
Jak podaje "The Sun", park zaoferował mężczyźnie zwrot równowartości 250 zł za bilet. Dodatkowo zaproponowano mu również opłatę rachunku medycznego, który wyniósł ok. 1000 zł. Mężczyzna uznał, że to żenujące.
Czytaj też: Wypadek podczas skoku na bungee w Gdyni
"Mogłem stracić życie"
Kiedy wrócił do Hongkongu, rozwinęła się u niego infekcja płuc. Potwierdził to w tomografii komputerowej, rezonansie magnetycznym i prześwietleniu.
Jego zdaniem to efekt przypadkowego połknięcia brudnej wody z jeziora lub następstwo wstrząsu mózgu. Po trzydniowym pobycie w szpitalu w swoim rodzinnym mieście, jego koszty leczenia wyniosły aż 28 tys. zł.
Ponieważ miał odpowiednie ubezpieczenie, nie został jednak obciążony całością tej kosmicznej kwoty.
Mike powiedział w rozmowie z mediami, że od czasu wypadku próbował skontaktować się z firmą zajmującą się skokami na bungee, a także z Urzędem Turystyki Tajlandii, ale bezskutecznie.
Moi przyjaciele i ja ponieśliśmy ogromne straty z powodu wypadku. Musieliśmy zmienić plan naszej podróży. Nie wspomnę już o moich obrażeniach, cierpieniu, czasie i pieniądzach utraconych z powodu ciągłych badań kontrolnych i leczenia po powrocie do Hongkongu - napisał w wiadomości do tajskiego urzędu i parku.
Przyznał w niej również, że jest urażony ofertą i jego zdaniem była ona niesprawiedliwa.
Gdyby wypadek był nieco poważniejszy, mógłbym stracić życie. Po nim odkryłem, że podobny miał miejsce już wcześniej w tym samym parku. Uważam, że nieodpowiedzialne podejście parku do odwiedzających jest niedopuszczalne. Bezpieczeństwo jest najważniejszą troską każdego odwiedzającego - dodał.