Przygotowując naszą podróż do Wietnamu nastawiliśmy się na różne przygody i ciekawe przeżycia. Kultura tego narodu jest tak inna i tak intrygująca, że nie mogliśmy się wręcz doczekać spotkania z nią. Czytaliśmy wiele książek i spędziliśmy mnóstwo czasu na poszukiwaniach informacji o najbardziej wartościowych dla nas miejscach, które były punktami obowiązkowymi w programie. Z czasem lista zrobiła się całkiem długa. Przede wszystkim chcieliśmy poznać ich kuchnię, spróbować słynnej na cały świat zupy pho, ale także zobaczyć jak żyją, jak wygląda ich świat ten prawdziwy, nie turystyczny. Z każdą kolejną informacją stawialiśmy się coraz bardziej ciekawi tego świata i nie mogliśmy doczekać się wyjazdu.
W pierwszych dniach pobytu w Hanoi skupiliśmy się na kuchni wietnamskiej. Od miejscowych dowiedzieliśmy się, że jest takie miejsce, gdzie jada się jedną z bardziej niezwykłych potraw, o jakich słyszeliśmy - bijące serce węża. Nie mogliśmy sobie odmówić tego przysmaku, dlatego wybraliśmy się do dzielnicy Le Mat. Restauracja, którą nam polecono znajdowała się kawałek za miastem. Jechaliśmy jakieś dwadzieścia minut.
Taksówka zatrzymała się na małym placu w środku wioski. Było ciemno, paliła się tylko jedna uliczna latarnia, która zresztą dawała mizerne światło. Taksówkarz pokazał nam ręką, żebyśmy poszli do końca placu i potem skręcili w lewo. Okazało się, że do jednej z najbardziej popularnych, miejscowych restauracji dochodzi się wąską betonową ścieżką prowadzącą pod szarym, betonowym płotem. Wejście nie jest zbyt szerokie, jednak wyróżnia się znacznie na tle innych.
Podłoga w holu pokryta jest brudnymi, brązowymi płytkami. Po lewej stronie znajdują się cztery potężne szklane terraria, w których trzymane są węże. Gady leżą jeden na drugim, wijąc się i sycząc, co bynajmniej nie wprawia w spokojny, relaksujący nastrój. Obok stoją akwaria wypełnione wodą, w których również trzyma się węże. Są posegregowane nie tylko na te wodne i lądowe, ale również na duże małe. Nie znamy się za dobrze na gatunkach tych gadów, ale naliczyliśmy ich tam spokojnie kilka różnych rodzajów.
Naprzeciwko terrariów stał stół, przy którym siedziało kilku młodych chłopaków w białych, choć częściowo zakrwawionych uniformach. Na nasz widok jeden z nich poderwał się, wziął menu i poprosił, żeby iść za nim. Na piętrze wszystko wyglądało już zupełnie inaczej, nie tak makabrycznie. Stoliki otoczone bujną roślinnością, lampiony wiszące na suficie wystrój w stylu retro, tyle, że azjatyckim. Całość prezentowała się dość okazale.
Kelner pokazał nam, żebyśmy zeszli na dół, gdzie jak się okazało, mieliśmy wybrać sobie, z którego węża chcemy mieć przygotowany posiłek. Wskazaliśmy i wtedy rozpoczął się proces przygotowywania jedzenia. Dla nas był to akt barbarzyństwa, natomiast dla nich zwykły sposób zabijania. Chwilę później przed nami stanął talerzyk z bijącym jeszcze sercem węża i dwie butelki. Jedna z płynem w kolorze czerwonym, druga w zielonym. Tym osobliwym płynem napełnione zostały do połowy, a na butelkach było napisane, że jest to wódka Hanoi. Zgadza się, była to wódka, tyle, że jedna pomieszana ze świeżą krwią węża, a druga z jego żółcią. Serce podane zostało jako przekąska. Z takimi przysmakami musieliśmy zmierzyć się na początek.
Miejscowi od samego początku byli niezwykle zainteresowani tym, co znajdzie się na stole przed nami. Jak tylko zauważyli, że kelner wnosi serce i drinki zachęcali nas gorąco do skonsumowania. Z rozmowy z nimi, bardziej w języku migowym niż mówionym, wynikało, że serce najlepiej spożyć na początku, jak jest jeszcze ciepłe, bo dopiero co wyjęte z gada, i bijące. Sugerowali, żeby tę przekąskę popić drinkiem z krwi. Wszyscy, włącznie z pracownikami lokalu, byli bardzo ciekawi naszej reakcji, tego, czy uratujemy honor turysty i zjemy je bez mrugnięcia, czy bez przygód się nie obejdzie.
Dla nas była to nowość, natomiast dla mieszkańców Hanoi był to niekwestionowany specjał, po który zawsze chętnie sięgają. My, Europejczycy, jesteśmy przyzwyczajeni do zgoła innych smaków, i surowe mięso nie gości zbyt często w naszych jadłospisach. Pomimo tego wszystko przełknęliśmy bez mrugnięcia, wzbudzając tym samym aplauz Wietnamczyków.
Przez następne czterdzieści minut na stół wjeżdżały coraz to nowe potrawy przyrządzone z węża. Był wąż zapiekany w liściach, gotowany, smażony, w różnych sosach, w zupie, wąż na twardo, na miękko… Tych kombinacji było całe mnóstwo i musimy przyznać, że smakowały całkiem dobrze. Popijając dania coca-colę, osobiście czułam się jak w zwyczajnym lokalu gastronomicznym, w którym można dobrze zjeść. Restauracja tymczasem zapełniła się już po same brzegi, a śmiechy i głośne rozmowy słychać było z pewnością jeszcze długo po tym, jak wyszliśmy z lokalu.
Nigdzie wcześniej i nigdzie później nie udało nam się trafić na tak niezwykłe danie, za którym miejscowi przepadają. Wietnam, jak zresztą cała Azja, znany jest z tego, że można tu skosztować najdziwniejszych i nigdzie indziej niespotykanych dań przygotowywanych z różnych żywych stworzeń, o których my byśmy nigdy nie pomyśleli w kategorii posiłku. Azja znana jest ze swojej kuchni, którą można kochać lub nienawidzić, akceptować lub nie. My ten temat wypośrodkowaliśmy, niektóre potrawy są fantastyczne, inne niesmaczne, a jeszcze kolejne nieakceptowalne. Kto był w Azji, jadł na tamtejszych ulicach wie, o czym mówimy. Kto nie był, powinien koniecznie spróbować i wyrobić sobie własne zdanie. Azja i jej kuchnia są tego warte.
O nietypowych podróżach Alicji Kubiak i Jana Kurzeli można przeczytać w najnowszej książce pt.: "Indonezja. Ludożercy wczoraj i dziś", ktora ukazała się w maju nakładem wydawnictwa Novae Res.