Wyjazdy z rodziną w zasadzie powinny być opisane w kategorii surwiwal, bo to prawdziwa szkoła przetrwania. Prawda jest taka (jasne, wiem, to moja prawda,) że jak się ma dzieci, to PRAWDZIWE wakacje są wtedy, gdy dzieci jadą do dziadków lub na kolonie, a my chodzimy się relaksować do pracy.
Całe, niekończące się leniwe popołudnia mamy dla siebie. Wraca człowiek do domu i obchodzi wszystkie kąty. Gdzie się podziały decybele, gdzie skarpetki powtykane w zakamarki sofy i klocki wbijające się boleśnie w stopy? Ale okej, nie mówimy tu, jak wypoczywać bez dzieci, tylko jak wyjechać z nimi.
Jesteśmy rodziną, wybieramy się wspólnie na wakacje. Jest to niemałe wyzwanie logistyczne. Przede wszystkim każdy musi zabrać ze sobą to, co chce/lubi/pragnie i bez czego nie może żyć. Ja daję moim dzieciom ultimatum brzmiące:
"Do godziny 22.00 dnia przed wyjazdem proszę spakować do małej torby to, co chcecie ze sobą zabrać”.
Może nie najlepiej świadczy to o moich umiejętnościach egzekwowania (dobra przyznaję, jestem w tym beznadziejna), bo prawie zawsze rano w dniu wyjazdu dzieci schodzą z góry zaspane i… tak, zgadliście, niespakowane.
"Zdążę przecież, kobieto, wyluzuj”, cedzi słowa nastoletni syn, gdy do wyjścia z domu zostało siedem minut, a on medytuje nad śniadaniem, oczywiście w piżamie. A potem zaczyna się ten korowód poszukiwań: "Oddaj, to moja ładowarka”, "mamo, a on mi zabrał... (wstaw dowolne)”.
Aż w końcu kiedyś, gdy znów się nie spakowali na czas, byliśmy bezwzględni i pojechali bez swoich rzeczy.
I wiecie co? Było nawet lepiej. Lepiej od tych razów, gdy w plecakach mieli dziesiątki przedmiotów, ale żaden nie wydawał się wart uwagi ich zblazowanych serduszek. Gdy nie mieli nic, byli spokojniejsi. Nudzili się z braku, a nie z nadmiaru, a to chyba ostatecznie lepszy rodzaj nudy.
Niezależnie od tego, jak lubicie spędzać czas – czy lecicie do egipskiego kurortu, czy pakujecie się do kampera, albo wyjeżdżacie całą rodziną na rowery, zasada jest taka:
"im mniej rzeczy się ze sobą zabiera, tym lepiej i milej spędza się czas".
Przedmioty nas zawłaszczają, zajmują przestrzeń, domagają się uwagi, sprawiają, że stajemy się mentalnie otyli. A w końcu to wakacje!!! Poza tym prawie wszystko można kupić na miejscu.
Pakowanie na wakacje zacznij od listy priorytetów. Każdy ma swoją. Jeden musi mieć sprzęt do nurkowania, drugi wędki albo wypieszczony sprzęt foto. Dla przykładu mój mąż pakuje do bagażnika kolosalny teleskop na nocne oglądanie nieba w różnych sytuacjach (przecież można nawet wymiksować się z korka na autostradzie na par-king i zająć się tym, prawda?).
Potem spakuj resztę, czyli tzw. niezbędne minimum. Najlepiej, jeśli każdy ma własną torbę z kompletem osobistych rzeczy. Potem czas na ogarnięcie tzw. dóbr wspólnych, np. torby typu KO (kulturalno-oświatowej z grami i książkami) oraz torby z akcesoriami sportowymi.
Do osobnych toreb warto włożyć rzeczy z jednej grupy, jeśli zajmują sporo miejsca, np. wszystkie buty lub ręczniki dla pięcioosobowej rodziny. Teraz już zawsze przed wyjściem z domu liczę pakunki jak przedszkolaki na wycieczce. Wtedy łatwiej spostrzec, czy coś nie zostało, np. w windzie lub garażu.
Łatwiej jest też, gdy w odprawie wyjazdowej uczestniczą wszyscy dorośli. Co dwie pary oczu, to nie jedna. Kiedyś mąż zmuszony został do samotnego stawienia czoła wyprowadzeniu rodziny do samochodu (wyjazd narciarski z maluchami).
W mieszkaniu 26°C, wszystkie dzieci okutane od stóp do głów w kombinezony narciarskie, czapy i rękawice, już zgrzane, więc rozdrażnione. Oprócz pędraków jeszcze trzeba wypchnąć z mieszkania walizy, narty, buty itd. Gdy już zamknął za sobą drzwi i odetchnął z ulgą, przez monotonny szum windy przebił się słodki głosik rezolutnego dwulatka. "Nie mam butków” – oznajmił, marszcząc czoło. Fakt, stał w kombinezonie narciarskim i... skarpetkach. Dobrze, że postanowił to obwieścić właśnie teraz. Potem w podróży zastanawialibyśmy się, jakież to magiczne moce sprawiły, że buty wyparowały z zamkniętego samochodu!
No dobra, rośliny podlane, ryby nakarmione, kotu przyjaciół, a mili sąsiedzi mają klucze i nasz numer telefonu (koniecznie przywieź im drobiazg z wakacji). Teraz jeszcze musisz sprawdzić po kolei, czy zamknąłeś okna, odłączyłeś prąd itd. Nieodwołalnie i definitywnie wyjeżdżamy!
Czy leci z nami pilot?
Nie lubię oglądać programów o katastrofach lotniczych (za to moje dzieci wałkują je na okrągło). Może dlatego, że sama o mało co nie uczestniczyłabym w jednej z nich. Na szczęście lądowanie bez podwozia zakończyło się sukcesem. Niemniej nie wsiadam z rodziną do samolotu (co innego służbowo), więc może do końca nie polegajcie na moich radach w ramach tego rozdziału.
Choć z drugiej strony co w tym skomplikowanego? Każdy bierze swoją perfekcyjnie zapakowaną walizkę – i tyle. Do samolotu ubieramy się warstwowo, bierzemy jakiś miękki sweter (dla dzieci bluzę) lub szal, bo w samolocie zawsze wieje. Dodatkowe ciepłe skarpety, maskę na oczy, zatyczki do uszu lub małe słuchawki. Fajnie, jeśli dzieci nie mają zapalenia ucha – wtedy lot jest dla nich koszmarem.
I fajnie jeżeli dzieci nie są rozbestwione, wtedy lot może być koszmarem dla współpasażerów. Możesz wziąć im dmuchane zagłówkopoduszki, kredki i zeszyty.
Choć w samolocie i bez tego jest fajnie. Zawsze są jakieś atrakcje. Widoki za oknem, plastikowe jedzenie, zrobienie w konia prawa grawitacji. Warto pamiętać o tym, że jeśli dzieci są naprawdę małe, w bagażu podręcznym musisz mieć zapas jedzenia i pieluch, możesz też wziąć na pokład niewielki wózek typu parasolka.
Można sprawdzić u przewoźnika, czy jest taka możliwość. Choć na lotnisku lepiej sprawdza się chusta do noszenia niemowlaka. Musisz się liczyć z tym, że będziesz musiała ją rozłożyć podczas kontroli bezpieczeństwa – w końcu nie ma bardziej oczywistego miejsca na ulubione przedmioty terrorystów niż tobołek z noworodkiem.
Zabierz też niezbędne leki (coś przeciwbólowego, przeciwgorączkowego i na wymioty). Zawczasu wyciągnij ulubiony pilniczek lub scyzoryk, jeśli nosisz go na co dzień w torebce. W przeciwnym razie pożegnasz się z nimi na zawsze w punkcie kontroli bezpieczeństwa.
I jeszcze coś: nawet jeśli opanowałaś sztukę przewijania niemowlaka na własnych kolanach, nie rób tej ekwilibrystycznej sztuczki w obecności innych pasażerów. Większości z nich oczywiście natychmiast zmięknie serce na widok wielkich oczu i bezzębnego uśmiechu twojej pociechy, a ich instynkty rodzicielskie zaczną zrywać się z łańcucha, ale są też ci drudzy.
Co nie chcą, nie lubią, nie interesują się i generalnie widok pieluchy wywołuje u nich wstrząs anafilaktyczny. Więc nie. Idź do łazienki, tam powinien być otwierany przewijak. Co do karmienia piersią – okryj się czymś (koc, szal). Możesz się też przesiąść na jakieś wolne miejsce (jeśli jest).
Więcej przeczytasz w książce "Spakowani" Joanny Winiarskiej:
Przeczytaj też:
- Dagmara Skalska "Żyj prawdziwie", czyli rzecz o uzdrawianiu samego siebie
- Wyznania lekarza: Będę miał zły dzień? Ktoś dziś umrze
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.