Mount Everest to nie tylko najwyższy szczyt świata, ale i marzenie miłośników gór w każdym zakątku naszej planety. A że wyjazd w Himalaje i wyprawa na szczyt wcale nie są tak drogie i nieosiągalne, jak mogłoby się wydawać, od maja u stóp góry zaczyna się gigantyczny ruch. Kolejki i tłumy wspinaczy nikogo już nie dziwią.
Ale w tym roku sytuacja jest wyjątkowo trudna, tak naprawdę najgorsza od czterech lat.
Jak informuje portal "Explorersweb", pod Czomolungmą zginęło już 11 osób w 2023 roku, a przecież sezon dopiero się rozkręca. Pod najwyższą górę świata zjeżdżają się turyści żądni wrażeń, a każdy z nich chce wejść na szczyt. Zupełnie, jakby chodziło o wyprawę na Gęsią Szyję czy Śnieżne Kotły. A przecież Himalaje i cały masyw Mount Everestu to surowy i niebezpieczny teren.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Tylko w ostatni weekend zanotowano dwa śmiertelne zdarzenia pod Everestem. Media na świecie obiegła informacja o śmierci Australijczyka Jasona Bernarda Kennisona. Wspinacz zdobył szczyt (8848 metrów n.p.m.), ale rozchorował się wracając do obozu. Brak tlenu i duży wysiłek sprawiły, że stracił przytomność, a przez złe warunki atmosferyczne ratunek nie pojawił się na czas.
W niedzielę doszło do tragedii u stóp góry, w obozie drugim zmarł jeden z szerpów, który najprawdopodobniej miał zawał serca. Tymczasem "Himalayan Times" poinformował, że obecnie trwają poszukiwania trzech osób, które uznano za zaginione. I które w tzw. "strefie śmierci" są zdane na siebie, bo przez tłok na szlakach o ratunek nie jest łatwo.
Tłok pod Mount Everestem. Jest gorzej, niż przed laty
Jak się okazuje, tłok przy wejściu na szczyt góry i kolejki wspinaczy już nikogo nie dziwią. Teraz jest jeszcze gorzej, bo turystów jest tak wielu, że kolejki ustawiają się już na niższych partiach szlaku, gdzie trzeba pokonywać bardzo niebezpieczne odcinki. Zaliczają się do nich przeprawy na drabinach, lodospady czy trudniejsze liny poręczowe.
W Himalajach ruch jest jak w ulu, a miejscowe władze - tak nepalskie, jak chińskie - korzystają z dużego ruchu turystycznego i zarabiają na gościach ze świata. Według nepalskiego departamentu turystyki tylko w tym sezonie na szczyty Himalajów wspięło się już prawie 450 osób. Wydano około 478 zezwoleń na treking, a za każde z nich wspinacze musieli zapłacić 11 tysięcy dolarów.
To tylko jedna strona medalu. Inna to ogromne zyski firm, które zajmują się organizowaniem trekingu w Himalajach i cała gałąź biznesu turystycznego, który rozwinął się w związku z ich działalnością. Masa turystów to większe ryzyko nieszczęścia, a przecież wielu z nich myśli, że w największych górach świata można poruszać się bez większych przeszkód i zagrożeń.
Za takie błędy na Mount Evereście płaci się życiem.
Czytaj także: Złe informacje dla taterników. Wszystko przez sokoła