Historię zagubionych turystów, którzy zasugerowali się trasą proponowaną przez Google'a, na łamach Gazety Wyborczej opowiada jeden z ratowników Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego.
Toprowca zdziwiło gdy podczas akcji ratunkowej turyści zarzekali się, że według aplikacji trasa, na której utknęli, miała zająć im zaledwie 5,5 godziny, a w efekcie prowadziła przez jeden z najtrudniejszych tatrzańskich szlaków, gdzie utknęli po zachodzie słońca.
Czytaj także: Krew na trasie do Morskiego Oka! Zagadka wyjaśniona
Podejrzewam, że "po Google’u" idzie wiele osób - komentuje ratownik TOPR w rozmowie z dziennikarzem Gazety Wyborczej. - Podane przez aplikację czasy są abstrakcyjne, to jedno. Są zupełnie niedostosowane do warunków terenowych. Zaproponowanie najkrótszej trasy, która wiedzie w trudnym terenie, jest dyskusyjne.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Potwierdza to Jan Krzysztof, naczelnik Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. Na łamach GW tłumaczy, że sytuacje gdzie ratowani turyści przyznają, że korzystali z map Google'a się zdarzają i często dotyczą zagranicznych turystów.
Czytaj także: Tajemnicze zjawisko w Tatrach. Świetlne słupy na niebie
Eksperci dodają, że oprócz nieuwzględnienia trudności terenu przez mapy Google'a dochodzi jeszcze jeden istotny problem. Czas przejścia liczony jest według uniwersalnego wzoru i nie uwzględnia indywidualnych cech osobniczych turystów.
Dlatego lepiej realny czas oddają oznakowania szlaku w terenie. "Czasy umieszczone na kierunkowskazach w terenie od kilkudziesięciu lat są oparte między innymi na jednym z przewodników turystycznych po Tatrach - mówi Danuta Wojciechowska z Tatrzańskiego Parku Narodowego. - To są wyśrednione czasy, dodatkowo zostały zweryfikowane przez pracowników TPN-u. - tłumaczy na łamach GW jedna z przewodniczek.
Wprawieni taternicy zamiast map Google polecają papierowe mapy z kompasem lub profesjonalne, najczęściej płatne aplikacje.
Czytaj także: Trudne warunki w Tatrach. Ostrzegają przed lawinami