Stałe oddziaływanie stresu stymuluje wzrost komórek tłuszczowych. Badania naukowców, którym przewodzi Mary Teruel z Uniwersytetu Stanforda rzuciły nowe światło na ten proces. Normalnie hormony stresu, takie jak kortyzol, uwalniane są w momentach pobudzania organizmu podczas codziennego funkcjonowania. Te regularnie występujące bodźce nie powodują jednak wzrostu tkanki tłuszczowej.
Dopiero zwiększenie częstotliwości impulsów, które uwalniają hormony stresu, powoduje wzrost tkanki tłuszczowej. Ludzkie ciało traci rocznie około 10% komórek tłuszczowych, które bardzo szybko zastępuje. Ich całkowita liczba nie ulega zmianie. W naszym ciele istnieje pewna pula komórek, które są gotowe, żeby w każdej chwili zmienić się w tłuszcz.
Jeżeli wszystkie przeistoczą się na raz, to utoniesz w tłuszczu - powiedziała Teruel
Badania skupiły się głównie na białkach zwanych PPAR-gamma, które kontrolują rozwój komórek tłuszczowych. Hormon stresu włącza ich wytwarzanie, a to uaktywnia zmianę zwykłych komórek na tłuszczowe. Niestety, działanie stresu, powoduje zwiększoną produkcję białka, które po przekroczeniu pewnego progu ma odpowiednio dużo „mocy”, żeby zamieniać zwykłe komórki na tłuszczowe.
Hormon stresu można porównać do pedału gazu w samochodzie. Gdy stale go wciskasz, to w końcu przekroczysz dopuszczalną prędkość. Jak zdejmiesz nogę z pedału, prędkość wraca do normy. Impulsy, które trwają poniżej 12 godzin nie dokonują „szkód” w naszym organizmie. Niestety, dłuższy wpływ stresu na nasz organizm plus dodatkowe zagrożenia, takie jak np. brak snu, przejadanie się, lub inne zakłócenia rytmów okołodobowych, powodują wzrost komórek tłuszczowych, czego skutkiem jest otyłość.
W obecnych czasach otyłość traktowana jest jako choroba cywilizacyjna. Jeżeli dodamy do złego odżywiania się i siedzącego trybu pracy jeszcze długotrwałe działanie stresu, to problemy z wagą są tylko kwestią czasu.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.