Islandzki wulkan Grímsvötn to postrach całej wyspy. Jest "niewidzialnym" wulkanem, bo znajduje się niemal w całości pod lodową pokrywą. I właśnie przez to sprawia najwięcej problemów.
Magma gotująca się w wulkanie rozgrzewa lód. Powstaje wtedy głębokie nawet na 100 metrów jezioro. Lód, który tworzy się na powierzchni jeziora, wciąż wpływa do wulkanu, przez co dalej się topi.
Erupcja wulkanu, która wpływa na topnienie się lodu, może narobić wiele szkód. Wbrew pozorom to nie lawa jest największym postrachem, a niezapowiedzianie podnoszący się gwałtownie poziom wód.
Czytaj także: W USA nie mają litości. Wykorzystali tę muchę w kampanii
Przy większych wybuchach wiele lat temu, doprowadzało to do powodzi. Naukowcy ostrzegają, że wulkan Grímsvötn daje wszystkie znaki, że zbiera się do kolejnej erupcji.
Czy jest się czego obawiać? Wiele wskazuje na to, że będzie do mniejsza erupcja, niż w 2011 roku. Naukowcy zauważyli, że po kilku mniejszych wybuchach następuje jeden większy, a ten mamy za sobą.
Nie zmienia to faktu, że trzeba będzie zachować odpowiednie zasady bezpieczeństwa. Wybuch może wpłynąć też na branżę podróżniczą. Naukowcy mają nadzieję, że tym razem pył będzie dużo mniejszy, niż przy ostatnim wybuchu.
Choć powinna to być jedna z mniejszych erupcji, trzeba mieć się na baczności. Islandzkie wulkany mimo danych z wielu lat wciąż są trudne do przewidzenia, a naukowcy ostrzegają, że już niejednokrotnie sprawiły im niespodzianki.