Walka o dutki w stolicy polskich Tatr to nie tylko paragony grozy z karczmy czy horrendalne ceny za nocleg blisko Krupówek. O portfele turystów od lat walczą także prywatni przewoźnicy, a ich sposoby na wykoszenie konkurencji bywają zaskakujące.
Jak opisuje Gazeta Wyborcza, taksówkarze podjeżdżają na przystanki PKS i zgarniają zdezorientowanych turystów na kilka minut przed przyjazdem miejskiego autobusu. Natomiast busiarze podjeżdżają w zatoczki tłumacząc, że są zastępstwem dla niedziałającej komunikacji miejskiej.
To jest wolnoamerykanka, nie ma "zmiłuj się", kiedy w grę wchodzą pieniądze. Każdy robi tak, aby zarobić jak najwięcej – mówi jeden z zakopiańskich przewoźników cytowany przez Gazetę Wyborczą.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Problem w tym, że konkurowanie z transportem publicznym odbija się na komforcie mieszkańców stolicy Tatr. Niska opłacalność jeżdżących "na pusto" taborów wpływa na częstotliwość przejazdów.
Taki proceder podbierania klientów jest więc nie tylko nielegalny, ale i nieuczciwy. Ci, który wykonują regularne kursy, mają wykupione koncesje na trasy oraz przystanki, na których się zatrzymują. – mówi Marek Trzaskoś, komendant straży miejskiej w Zakopanem w rozmowie z Gazetą Wyborczą.
Czytaj także: Stanisław Karpiel-Bułecka prowadzi pensjonat. W kość dała mu najpierw pandemia, a teraz drożyzna
W efekcie takich działań nie mogą korzystać z niego uczniowie czy pracownicy chcących dojeżdżać do pracy. Dlatego teraz na popularnych przystankach pojawią się strażnicy miejscy. Jakie mają zadania?
Spisują numery, a później przekazują je do wydziału, który zajmuje się wydawaniem koncesji. Kierowcy, który notorycznie łamie przepisy, zostanie zawieszona lub odebrana licencja - mówi dla GW Marek Trzaskoś.