W latach 80. w Polsce, parafrazując klasyka Wszechinternetów Krzysztofa Kononowicza, nie było niczego. Nie było dostępu do popkultury i dóbr konsumpcyjnych wyższego rzędu, były za to polityczna przemoc i powszechne poczucie beznadziei. Był też nieformalny sojusz czerwonego tronu z ołtarzem, który - w połączeniu z charakterystyczną dla oldskulowej komuny pruderią - powodował całkowity brak dostępu do treści erotycznych. Za porno robiły katalogi bielizny, przemycane zza zachodniej granicy, półnagie dziewczęta w magazynie „Pan” i szkice pozycji seksualnych w bestsellerowej „Sztuce kochania” Michaliny Wisłockiej.
W tym smutnym, szarym czasie, swoją kolorową seksualną rewolucję prowadził Ryszard Kisiel. W ciasnym mieszkanku na jednym z gdańskich osiedli organizował burleskowe sesje zdjęciowe, które dziś odbieramy jako pogranicze pornografii i naiwnej wizualnej awangardy. Kisiela odkrył po latach artysta Karol Radziszewski, pasjonat gejowskich archiwów. Na najbardziej znamiennym ze zdjęć obnażony męski tyłek oklejony jest politycznym hasłem. „Chcemy porno, a nie ORMO - wiwat homo, precz z ZOMO!”.
30 lat temu pornografia była po prostu jednym z symboli wolności. Elementem obyczajowego wyzwolenia, zapoczątkowanego w świecie Zachodu z końcem lat 60. I tak jak pozostałe liberalne wolności, obecnie jest mocno w naszym kręgu kulturowym zagrożona. Świętsi od papieża posłowie skrajnej prawicy próbowali jej zakazać już nieraz. Próba posła Mularczyka więc nie zaskakuje. Niestety, sojusz ze skrajną prawicą przeciwko wolności dorosłych obywateli do oglądania w wolnych chwilach tego, co im się podoba, zawiązała część feministek i lewicy.
W roku 2013 lewicowy rząd Islandii zadziwił Europę projektem blokady dostępu do internetowego seksu. Wcześniej zdelegalizowano tam kluby erotyczne – oczywiście w imię „wolności” ich pracowników, jakby w tym progresywnym, demokratycznym kraju ktoś zmuszał ich do takiej formy zatrudnienia – a jeszcze wcześniej zakazano druku materiałów erotycznych. Zakazu pornografii w imię walki z „przemocą” (w rzeczywistości obrazowanie przemocy seksualnej jest zakazane właściwie w każdym kraju) domagają się liczne środowiska feministyczne i lewicowe, głównie w Skandynawii.
Krucjata przeciw pornografii jest o tyle absurdalna, że brakuje naukowych dowodów na jej szkodliwość. Przeciwnie - wszędzie tam, gdzie jej zakazy znoszono, spadała przestępczość na tle seksualnym. Tam, gdzie panują zakazy, notuje się znacznie większy odsetek gwałtów i przypadków molestowania. Nie można, rzecz jasna, negować pewnych zagrożeń. Niektórzy użytkownicy uzależniają się od pornografii, młodzież czerpie z niej nierealistyczne wzorce współżycia seksualnego. W Japonii pojawiło się nawet zjawisko „hikkikomori” – ludzi całkowicie uciekających od relacji, także seksualnych, z innymi osobami, zaspokajających potrzeby erotyczne wyłącznie z użyciem porno. To jednak, w przeciwieństwie do całkowicie legalnego alkoholu i powszechnie konsumowanych papierosów, nie zabija.
Do dziś stosunek do pornografii pozostaje jednym z probierzy obywatelskich wolności. Jeśli spojrzymy na mapkę, obrazującą prawo w tym zakresie, kolor zielony obejmuje obie Ameryki i zachodnią Europę, poza wspomnianą Islandią. Czerwień dominuje w świecie autorytaryzmu, z Chinami, Kubą, Koreą Północną, Wietnamem, Erytreą i innymi konserwatywnymi dyktaturami. Wniosek jest prosty. Pruderyjni politycy wszystkich krajów i politycznych orientacji – łączcie się w pragnieniu zakazu, jeśli wola. Byle we własnych łóżkach i przed ekranami własnych komputerów. Porno czasem się przydaje, w przeciwieństwie do nowego, obyczajowego ORMO.
Michał Zygmunt specjalnie dla o2
Widziałeś lub słyszałeś coś ciekawego? Poinformuj nas, nakręć film, zrób zdjęcie i wyślij na redakcjao2@grupawp.pl.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.