Australijczyk Daniel Reardon chciał przysłużyć się zwalczaniu koronawirusa. Wpadł na pomysł stworzenia naszyjnika, który reagowałby, gdyby jego użytkownik miał ręce blisko twarzy.
Niestety urządzenie nie zadziałało tak, jak zaplanował twórca. Zamiast ostrzegać przed zbliżaniem rąk do twarzy piszczało bez ustanku.
Mój wynalazek miał odwrotny skutek - brzęczał nieprzerwanie, dopóki magnes nie został zbliżony do twarzy. Wiedziałem, że to spory kłopot – powiedział BBC.
Naukowiec zaczął eksperymentować z magnesami. Kładł je w różnych konfiguracjach na twarzy.
Potem zacząłem bezmyślnie kłaść magnesy na twarzy. Najpierw na płatki moich uszu, potem nozdrza – trochę jak magnetyczny piercing – dodał.
Problem zaczął się wtedy, gdy silnie działające magnesy zacisnęły się na nosie. Kilka z nich utknęło w nozdrzach naukowca. Nie było mowy o tym, by samodzielnie je rozdzielić i wyjąć.
Potrzebna była interwencja lekarza. Obecnie uniwersytecki naukowiec przebywa w szpitalu.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl.
Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie.
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.